25.11.2012

15. Początek.

Co noc zastanawiam się, czy to co planuję będzie miało jakiś wpływ na ich życie. W końcu i tak nikt mnie tutaj nie zauważa. Każdy tylko wokoło swojego i swojego. Nikogo nie obchodzą życiowe sprawy innych. Warsztat braci rozwija się znakomicie. Ciągle coś nowego jest do pracy. Co chwilę coś się tam dzieje. A ja nie mam w tym udziału, ponieważ wybrałem inny zawód. Nie wiem czy to dobrze, czy źle... Kocham to co robię i cieszę się z tego. Jestem szczęśliwy jeżeli wymyślę coś nowego i na dodatek to zadziała. Oczywiście wszyscy zawsze są chętni do pomocy, wsparcia. Z tym nie ma problemu, lecz mimo tego widać, że nie jest tak jak było kiedyś. No wiem, już nigdy tak nie będzie, ale zawsze może być lepiej. W tym przypadku także. Nigdy nie widziałem w tym kraju życia i szansy dla siebie, dlatego wyjazd będzie chyba najlepszym rozwiązaniem. I tak nie będę niczego żałował. Nic, prócz rodziny mnie tutaj nie trzyma. Fakt, jest ona dla mnie najważniejsza, ale czuję, że już dłużej tak nie pociągnę. Muszę się stąd wyrwać. Nie wiem jeszcze do końca gdzie, ale muszę coś znaleźć. Coś gdzie będę miał spokój od wszystkiego i wszystkich. USA? To strasznie daleko, ale o to właśnie chodzi.

***

Czekałam na nią. Spóźniała się już jakieś 15 minut.
- Gdzie ona do cholery jest?! - Jak zwykle było strasznie gorąco. Miałam na sobie tylko krótkie jeansowe spodenki i białą koszulkę na szerokich ramiączkach. Do tego czarne adidasy, łańcuszek na szyi, a włosy wyprostowałam i spięłam wysoko w koński ogon. Na ramię zawiesiłam torbę z wszystkimi potrzebnymi dokumentami. Wyszłam już przed bramę i czekałam, aż łaskawie się pojawi. Po około 5 minutach czekania, widziałam jak wyjechała niczym strzała zza rogu ulicy. Pędziła jak oszalała, i chyba dobrze wiedziała, że ma do cholery prawie pół godziny spóźnienia!! Oparłam się o murek od bramy, założyłam ręce pod biust i zrobiłam obrażoną minę. Ta z piskiem opon roweru, zatrzymała się przede mną i mało co nie wypadając przez niego stanęła na wprost mnie. Cała zmachana i roztrzęsiona, patrzyła na mnie i suszyła zęby w moją stronę. Ja nadal patrzyłam na nią z lekkim fochem, lecz nie mogłam tak na nią patrzeć, z grobową miną bo wyglądała prze zabawnie. Usilnie chciała mi coś powiedzieć, lecz brak powietrza w płucach jej to uniemożliwiał. Z czegoś się najwyraźniej cieszyła, bo uśmiech nie schodził z jej twarzy. Przekręciłam lekko głowę w lewo i próbowałam stłumić gdzieś nagły wybuch śmiechu.
- Ym... Wies- - Chciałam już ją poinformować, że spóźniła się i to grubo, lecz nie dała mi się wypowiedzieć.
- Nie uwierzysz co się stało!! - Wyjechała mi nagle z tekstu, mało co nie wchodząc na mnie.
- No... Yy... No nie wiem, no... - Powiedziałam z zdziwioną miną lekko się od niej odchylając ku tyłowi.
- Jeski, dziewczyno Ty to zawsze nic nie wiesz... Co Ty siedzisz cały czas w szafie i nie wychodzisz z niej?! - Powiedziała z lekkim oburzeniem, przewracając teatralnie oczami.
- Grunt, że Ty siedzisz zawsze poza nią... - Powiedziałam lekko zirytowana. - Powiesz mi w końcu tą nowinę, czy będziesz się tutaj tak na mnie gapić.
- A! Zapomniałam! No to, dowiedziałam się, że Sasuke Uchiha, chodzi... - Tutaj niemalże zaświergotała te słowa – Właśnie do tej szkoły gdzie dziś się udajemy! Czyż to nie wspaniałe!?! - Powiedziała uśmiechnięta od ucha do ucha. Na co ja odpaliłam.
- I to jest ta dobra nowina, tak? - I spojrzałam na nią z lekkim zażenowaniem.
- No a nie!? - Krzyknęła.
- Nie? - Powiedziałam i zaczęłam iść w stronę przystanku autobusowego. Za chwilę i ona do mnie dołączyła. Na moje nieszczęście, zaczęła się zachowywać jak jakaś nawiedzona, rozpuszczona dziewczynka, która jest zakochana w pępku świata. Całą drogę truła mi o nim jakieś pierdoły, jaki to on nie jest. Sasuś, to, Sasuś tamto. Ten palant, był głównym tematem tejże cholernie żenującej rozmowy. Miałam ochotę przywalić temu Sasusiowi! Przecież ona go w ogóle nie zna!
Na przystanku, trochę się opanowała i prawie wcale o nim nie wspomniała, niestety, kiedy weszłyśmy do autobusu, coś ją najwyraźniej oświeciło, bo znowu zaczęła się zachowywać jak gdyby zwiała z psychiatryka, dla nadgorliwych fanek Sasusia.
- Ej, ej ej! - Zaczęła mnie klepać po ramieniu, gdy już stałyśmy na tyle autobusu.
- Kurna! Na „ej” reaguje gej! Więc skończ!
- A jak on wejdzie na którymś przystanku do tego autobusu?! - Powiedziała po czym znacząco pisnęła, na co nie ucieszyły się moje bębenki słuchowe. Nie chciałam ją dołować, no ale...
- Hymmmm... Pomyślmy... Czy syn sędzi i admirała floty Japońskiej, wejdzie do zwykłego autobusu i pojedzie nim do szkoły? W wakacje? Myślisz Ty w ogóle?! Jak już to zabrałby samochód rodziców, albo pewnie swój. - Odpowiedziałam sprowadzając ją na ziemię. Najwyraźniej się lekko zakłopotała, lecz jak szybko przyszło tak szybko jej to zakłopotanie przeszło. Niestety...
- No, a może akurat mu się zepsuł, a rodzice mu nie dali. - Powiedziała, zgrywając mądralę.
- I Ty w to wierzysz...?
- Oj, tam! Ty to już w nic nie wierzysz! Wiesz, cuda się zdarzaj! - Po tych słowach odwróciła się do mnie bokiem, założyła słuchawki i zaczęła cicho nucić jakąś piosenkę. Co jakiś czas na jej twarzy pojawiał się uśmiech.
- Prawda, straciłam wiarę w cokolwiek... Tym bardziej w cuda... - Powiedziałam bardziej do siebie niż do niej.
Po około godzinie dojechałyśmy w końcu do tej szkoły. Przystanek był zaraz naprzeciwko niej, więc jak na razie zbierała same plusy. Sama szkoła, no jak to szkoła. Stara, brzydka i ze swoimi przeżyciami. Wokoło niej nie było ogrodzenia, ani nic z tych rzeczy. Po prostu sobie stała. Trawka była krótko ścięta, a gdzieniegdzie były posadzone krzaczki starannie przycięte w różne wzory. Do głównych drzwi, prowadził chodnik, wyłożony betonowymi płytami. Weszłyśmy do środka. Na samym wstępie, przy samych drzwiach, stała kilkuosobowa grupka licealistów. Podali nam ulotki, z informacjami o szkole. Byli mili i uśmiechnięci, co w ogóle nie interesowało Kei. Zabrała ulotkę od wysokiego bruneta, i jak zahipnotyzowana szła przed siebie, rozglądając się, to w prawo to w lewo. Wpadła najwyraźniej chłopakowi w oko, bo nie mógł oderwać od niej wzroku. Mierzył ją oczami od góry  do dołu. Kiedy zniknęła mu z pola widzenia, lekko westchnął i spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się do niego przepraszająco i poszłam w ślady Kei. Na ulotce, była dokładna rozpiska co, gdzie się znajduje, i o której zaczyna się krótkie opowiedzenie o danym profilu. Usilnie szukałam klasy numer 50, czyli do języka polskiego, gdzie o godzinie 12:00, miał odbyć się krótki wstęp o profilu dla humanistów z rozszerzony językiem polskim i historią. Coraz bardziej myślałam o nim, więc postanowiłam, że nie zaszkodzi iść posłuchać. Niestety, znając moje szczęście, nigdzie nie mogłam naleźć tej porytej 50-tki! Miałam wrażenie, że ciągle chodzę tylko w kółko i w kółko.
Nagle usłyszałam jak wybiła 12:00 na zegarach.
- Świetnie! - Pomyślałam i oparłam się ze zrezygnowaniem o parapet. Co jakiś czas, przede mną przechodzili jacyś uczniowie. W pewnym momencie przeszła grupka 4 czy 5 dziewczyn. Rozmawiały między sobą i śmiały się. Oczywiście przechodząc obok mnie, zmierzyły mnie wzrokiem i jakbym była powietrzem poszły dalej. Usłyszałam.
- Ej! Idziecie do Szproty na ten apel? - Powiedziała wysoka blondynka.
- Ech... Która sala?
- 50. - Zebrały się znowu w paczkę i skręciły na pierwszym zakręcie w lewo.
- Nareszcie! - Kiedy tylko straciłam je z pola widzenia, zaczęłam biegnąć z nimi. Skręciłam w lewo, a oczom ukazał mi się długi, biały korytarz, wyglądający jak dziesiątki innych w tej szkole. Mimo to szłam, szukając na drzwiach numeru 50.
 - 48... 49... 51... Co? Wróć. - Patrzyłam to na 49 to na 51. - Doooobra. Albo ja nie umiem liczyć, i z moją matmą jest na prawdę źle, albo z tym jest coś nie tak. - Powiedziałam głośno, tak, że niosło się na cały korytarz. Stałam przed tymi drzwiami i nie wiedziała co jest grane. Podrapałam się w głowę i poczułam zrezygnowanie. Kątem oka zauważyłam, jak z prawej strony korytarza wychodzi jakaś osoba. Moje determinacja była tak wielka, że byłam gotowa zapytać się gdzie znajduje się dana sala. To był chłopak. Bardzo ładny. Wysoki, dobrze zbudowany. Miał krwisto czerwone, lekko za uszy włosy. Jego oczy świeciły się. Im był bliżej, tym miałam coraz to większe wątpliwości żeby zagadać. Zdecydowałam, że jednak nie. Przeszedł obok, spoglądając na moją osobę. Posłał mi nieziemski uśmiech, pod którym nogi same mi się ugięły. Również odpowiedziałam tym samym. Przeszedł, a ja poczułam  za nim zapach wanilii i czegoś ostrego. Doskonałe połączenie. No ale przeszedł, a ja dalej nie wiem gdzie jest ta pieprzona 50-tka! Opuściłam ręce i miałam zamiar iść przed siebie, kiedy coś mnie zatrzymało.
- Hej, szukasz sali numer 50? - Odwróciłam się, i tak jak myślałam. To ten sam chłopak.
- Hej... Ta. - Zdołałam z siebie wydusić, w miarę normalnym głosem. Powoli podszedł do mnie. Był ode mnie starszy. Bardzo możliwe, że po wakacjach będzie uczęszczał już do ostatniej klasy.
- Hm... I szukasz jej tutaj? - Powiedział z wyraźnym uśmiechem.
- No nie kurna! Tam za rogiem, tutaj tylko stoję, wiesz?! - Z miłą chęcią bym mu tak odpowiedziała. - No na Waszej przecudnej ulotce jest wyraźnie napisane, że powinna być tutaj. - I pokazałam mu ją. Przewertował po niej oczami i uśmiechnął się, sam do siebie.
- Sasori. – Powiedział spoglądając na mnie z uśmiechem i podał mi dłoń. Lecz ja tylko wyczekująco na niego patrzyłam. Chciałam się w końcu dowiedzieć gdzie ona jest. Lekko zrezygnowany powiedział w końcu. - Klasa numer 50 jest w tym samym miejscu, tylko piętro wyżej.
- Świetnie, dzięki. - Wypaliłam i chciałam już odejść.
- Nie przedstawisz się? - Powiedział wychylając się, tak żebym Go zobaczyła, kiedy stałam tyłem. Mimowolnie się do niego odwróciłam i no... W końcu kultura mówi żeby się przedstawić.
- Sakura.
- Ładnie. - Powiedział, po czym widząc moją minę lekko się zarumienił.
- Wybacz, ale jest już 15 po, i jestem spóźniona.
- O! - Powiedział widocznie zadowolony. - To może Cię zaprowadzę, jak byś miała tak zabłądzić? - Powiedział z lekko szatańskim uśmiechem na twarzy.
-Teraz kiedy już wiem, dojdę sama.
- A może jednak?
- A może jednak nie? - Odpowiedziałam zaplątując ręce pod biustem i patrząc na niego. Podchodził do mnie.
- A może jednak tak? - Powiedział stojąc już dość blisko z iście szatańskim uśmiechem. Chciałam, bardzo chciałam teraz wybuchnąć donośnym śmiechem, ale nie mogłam jego w sobie znaleźć. Był wysoki. Bardzo wysoki. Ręce miał w kieszeniach. Pochylał się ciałem w moją stronę, a ja swoim do tyłu. Czułam, że jak nie znajdę czegoś o co mogłabym się podeprzeć to nieźle gruchnę na ziemię. Na szczęście, udało mi się wreszcie coś powiedzieć, co go lekko oturało.
- Ym... Zajmujesz moją przestrzeń . - Pokazałam mu palcem podłogę i wyraźnie dałam do zrozumienia, że ma się ode mnie odsunąć. Ku mojemu zdziwieniu, od razu się odsunął i nadal się na mnie gapił z uśmiechem. A ja na niego. Sama nie wiedziałam dlaczego.
- Dobra, chodź! - Powiedział szybko, chwycił mnie za dłoń i pociągnął za sobą, w kierunku schodów na górę.
- C-Co Ty robisz? - Wydusiłam z siebie biegnąc za nim i czując jego dłoń, oplatającą moją.
- Nie chcesz się przecież spóźnić, nie? - Powiedział spoglądając w moją stronę z uśmiechem.
- Wariat. - Powiedziałam tylko i dalej za nim biegłam. Po drodze spotkaliśmy parę dziewczyn i chłopaków. One, spoglądały na mnie z zazdrością i niesmakiem. Oni, mierzyli mnie wzrokiem od góry, aż po sam dół. Kiedy dotarliśmy do sali, zapukał, przedstawił się i wprowadził mnie do pomieszczenia wypchanego uczniami. Poczułam jak fala czerwonej farny wylewa mi się na głowę i wędruje po całym moim ciele, malując mnie na czerwono. Wszyscy się na mnie gapili, autentycznie! Nawet nauczycielka! Zamieniła z nim parę zdań i zostałam sama na środku sali. Oczy wszystkich był skierowane na moją osobę. Czułam na sobie rozpalony wzrok pierwszoklasistów i zazdrość dziewczyn. Nauczycielka wróciła się i kazała zająć mi gdzieś miejsce.
- Świetnie – Pomyślałam. Szybko przewertowałam całą salę wzrokiem i znalazłam wolną ławkę na samym końcu sali, po lewej stronie, od okna. - Super, teraz się będę przepychać na sam koniec, obok tych wariatek i zboczonych kolesi! - Co drugi krok, musiałam mówić słowo „Przepraszam”, żeby sobie łaskawie poszli w bok, bo nie dało się normalnie przejść. - Co za hołota! Nie wiedzą, że się przepuszcza ludzi?! A już dziewczyny! - Co chwilę, w mojej głowie, przelatywało jakieś słodkie i wyszukane przekleństwo, na tą całą zrypaną sytuację! I na tego pieprzonego Sasori'ego! - Co to w ogóle jest za typ! Co On sobie myśli, w ogóle?! Ja nie mogę! - Kiedy już byłam z pięć kroków od stolika, jakieś nierozwinięte dziecko, zostawiło na środku podłogi plecak, którego oczywiście ja nie zauważyłam i mało co, z wielkim hukiem nie poleciałam prosto na kaktusa, stojącego obok ławki. Oczywiście cała klasa wybuchła donośnym śmiechem. - Taa... Macie się z czego śmiać...- Kiedy w końcu udało mi się zasiąść na krześle, nauczycielka widząc moją minę zapytała:
- Czy wszystko dobrze Panno... - I tutaj czekała na to, aż dopowiem swoje imię. Przyznam szczerze, że w ogóle nie było mi na rękę, już w wakacje mówić jak mam na imię. No ale... Zdawała się nawet spoko, więc co mi zależy. W końcu gadam z nią, a nie z tą hołotą. 
- Sakura. - Dopowiedziałam.
-  No więc wszystko dobrze Sakura?
- Ze mną tak, ale na wszelkie wypadek niech się Pani zapyta tych, którzy się tutaj śmieją jak głupi do sera... - Powiedziałam z lekko poirytowanym głosem. Byłam nawet na nią zła, że nie uspakaja ich. W końcu, no ludzie! Każdy mógł się potknąć. Ale patrząc tak na nią, to coś ją nie widzę jak się wydziera na całą klasę. Była szczupłą, niską szatynką. Na prawdę niską. Śmiem wątpić, czy była wyższa ode mnie. Miała duże, czarne oczy i lekko zadarty ku górze nosek. Ubrana była skromnie, schludnie ale ślicznie. Na moje słowa uśmiechnęła się, pokazując swoje śnieżnobiałe, równe zęby. Jakby wiedziała co właśnie sobie pomyślałam, lecz nie miała do mnie o to pretensji. Kobieta niewidocznie nabrała powietrza w usta i krzyknęła, o ile nie ryknęła na całą klasę, żeby Ci się uspokoili. Wszyscy podskoczyli jak poparzeni i zapanowała cisza jak makiem zasiał. Ja siedziałam spokojnie w ławce z lekkim uśmiechem na twarzy
- Czyj jest ten plecak? - Zapytała po chwili, już wracając do swojej spokojnej i opanowanej osoby. Oczywiście nikt się nie odezwał. Jedni nadal byli oszołomieni jej doniosłym krzykiem a inni ją olewali. Zapytała więc raz jeszcze: - Czyj jest ten plecak? Sakura prawie się przewróciła idąc usiąść, więc niech właściciel zabierze go z podłogi. - Miałam dość tej całej szopki. Jakie to było upokarzające i kompromitujące! Chciałam się zapaść pod ziemię! Czułam się jak w przedszkolu, a Pani nauczyciela rozwiązywała za mnie wszystkie problemy, jakbym sama nie potrafiła. - Nie słyszycie? Może mam zapytać głośniej? - Powiedziała z uśmiechem. Wszyscy już wiedzieli, że to oznacza huk z jej strony. W jednym z rogów sali zaczął wydobywać się lekki szum i zamieszanie. Wszyscy spojrzeli w ten kąt. Niechętnie wstał z niego niski, pulchny, chłopak o okrągłej twarzy. Odchrząknął.
- Mój... - Powiedział i zaczął iść po niego. Zabrał i o dziwo podszedł do mnie. Patrzyłam przed siebie, a cała klasa znowu się na mnie gapiła z wyraźnym wyczekiwaniem. Miałam ochotę wstać i skopać mu ten tłusty tyłek.
- Yy... Sorry, nie? - Powiedział z na prawdę głupią miną. Wyglądał jak wycięty diler, z tandetnego burdelu na rogu ulicy... Głowa ścięta na kolano. W uszach po jednym kolczyku. Na szyi jakaś gruba kieta, bo to nie przypominało łańcuszka. Oczojebna, żółta, za duża koszula, z pomarańczowymi napisami, niebieskie, wytarte jeansy, spuszczone tak, że krok miał chyba nawet niżej niż kolana. Do tego prawie całkowicie rozwalone i znoszone adidasy. Na ręku jakaś frotka, a'la: I love Vodka” I stanęło takie... Coś, obok mnie i czeka nie wiadomo na co... Niestety on, zgromadzeni w klasie i nauczycielka, najwyraźniej na coś czekali.
- Pff...! Mam niby przyjąć, te... Przeprosiny?! To nawet mój zdechły pies lepiej przepraszał jak uciekł, niż on! - Spojrzałam na jego twarz, była cała czerwona. Nie wiem czy nigdy nie widział dziewczyny, czy było mu wstyd... Nie wiem, w każdym bądź razie, już mnie zaczynała szyja boleć od tego wyginania się.
- Chcesz czegoś ode mnie? - Zapytałam.
- No sorry, nie? Za tą torbę. - Powiedział wskazując na nią.
- No... Nie...? - Zapytałam. Zniosę dużo, ale niech się chłopak nauczy w końcu kultury do dziewczyny, bo nie ma jej za grosz. Na szczęście w moich uszach rozległ się dźwięk dzwonka. Wszyscy zaczęli nerwowo wychodzić z klasy, oglądając się na nas. - Zejdź mi z oczu. - Powiedziałam i sama zaczęła się zbierać. Chłopakowi, to zwisało czy się obraziłam, czy też nie, więc mnie posłuchał i wyszedł. I niech go ma Bóg w swojej opiece, bo następnym razem mu tą torbę poślę w kosmos! Widziałam, że nauczycielka się jeszcze krzątała, wokoło biurka. Podeszłam do niej, z nadzieją, że znajdzie dla mnie trochę czasu.
- Dzień dobry. - Powiedziałam miło i uśmiechnęłam się. Odpowiedziała tym samym. - Mam do Pani pytanie.
- Tak...?
- Powiedziałaby mi Pani tak w skrócie, to co im mówiła? Wiem, spóźniłam się... Ale nie mogłam tutaj trafić. A później ten chłopak się przyczepił...
- Ah... Sasori?
- Taa... Pani Go zna?
- A kto Go nie zna. - Powiedziała śmiejąc się. - Zawsze wszędzie Go pełno i głośno o nim. Dziewczyny za nim szaleją, szczególnie pierwszoklasistki.
- Oj, to jestem chyba wyjątkiem.
- Na prawdę? - Powiedziała rozbawiona.
- Coś w tym dziwnego?
- No... Tak. Patrząc na to z mojej strony, jak On na Ciebie patrzy, to aż dziwno, że Ty tego nie widzisz.
- Znam go zaledwie 15 minut, więc przykro mi ale nie będę za nim szalała jak reszta bandy, płci żeńskiej.
- I bardzo dobrze! Jak kocha, to poczeka. - Powiedziała, a ja już chciałam jej coś odpowiedzieć, lecz specjalnie szybko zaczęła mówić o tym czym będziemy zajmować się na profilu humanistycznym z rozszerzonym polskim i historią. Kobieta bardzo fajnie umiała przemawiać do uczniów, a teraz to tylko do mnie, bo siedziałam tam sama. Na prawdę fajnie się jej słuchało. Kiedy skończyła, czyli coś około godziny później pożegnałam się z nią. Rozwinęłam „mapkę” i poszukałam na niej, gdzie jest dyrekcja. Okazało się, że na samym dole, więc szłam w tym kierunku. Otworzyłam torbę i sprawdziłam czy aby na pewno mam wszystkie dokumenty. Miałam. Schodziłam właśnie schodami w dół. Jak się skończyły, to było może z 10 metrów i znowu schody w górę. - Bardzo mądra konstrukcja... - Zeszłam z nich i szłam po prostym. Patrzyłam przed siebie.
Nagle, na samej górze schodów w górę, przeleciała mi pewna postać. Wysoka, dobrze zbudowana z blond włosami. Coś mnie ukuło w serce, które automatycznie zaczynało coraz to szybciej bić, a nogi same zwolniły kroku. - Nie, to niemożliwe przecież... To nie może być on... - Mimo wszystko, szłam powoli stopień za stopniem w górę. Znowu mignęła mi ta sama postać, z tym, że teraz w druga stronę. W tą, w która pójdę za niedługo ja. Za każdym razem jak ją widziałam, było widać nowe detale, i coraz bardziej go przypominała. - To niemożliwe...- Kolejny powolny stopień. Czekałam aż coś powie, aż usłyszę jego głos. Wybiegł na środek, staną tyłem do mnie. Zamarłam. Nie potrafiłam się ruszyć ani na centymetr. Podbiegł do niego ktoś i zaczęli rozmawiać. Coraz bardziej się odwracał w moją stronę. Chciałam żeby się pokazał i w końcu coś powiedział. Stał już bokiem do niego i przytakiwał. Nagle:
- Haha, no spoko! To do zobaczyska we wrześniu. Nara stary! - Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że to on. Nawet cienia zawahania, że to mógłby nie być on. W jednej sekundzie, naszła na mnie mieszanka uczuć. Od złości do rozpaczy. Nie mogłam pozwolić żeby mnie zobaczył, ale jednocześnie tego chciałam. Był coraz bardziej odwrócony w moją stronę.
- Dobra, nie! Nie może mnie zobaczyć! Przecież, ja nawet słowa nie wyduszę! Nie mogę się tak skompromitować! Jak już mam się nim spotkać i gadać, to muszę być na to przygotowana. Muszę mu pokazać, że jestem silna i mam go gdzieś! - Zaczęłam się cofać tyłem, po jednym stopniu w dół schodów, ciągle się na niego spoglądając. Cała drżałam. W jednej chwili chciałam i nie chciałam czegoś. Kolejny i kolejny, kolejny... Nagle on poruszył się gwałtownie i zaczął wygłupiać się z kolegami tak że spojrzał w moją stronę. - To wpadłam! - Pomyślałam sobie i szybko odwróciłam głowę w dół i w lewo. Nie chciałam robić już kolejnego kroku w tył, lecz moje nogi najwyraźniej tego właśnie chciały. Zaczęłam tracić równowagę i machać rękami, chcąc się czegoś chwycić, lecz niczego nie było. Czując jak lecę w tył, na schody, przygotowałam się na ostry upadek. Czułam jak jestem coraz bliżej podłogi. Ale, nagle poczułam też mocny, stanowczy lecz delikatny uścisk na ramionach i w okolicach kolan. Czekałam na ból, wywołany spotkaniem z schodami, lecz coś się stało. Ktoś mnie złapał...? Nie wiedziałam tego, bo ciągle miałam zaciśnięte oczy. I szczerze, to bałam się co mogę zobaczyć, kiedy je otworzę. Usłyszałam cichy jakby chichot i mimo wszystko postanowiłam je otworzyć, kiedy usłyszałam.

 - E! Romeo! - Powiedział jakiś przechodni, do mojego wybawcy. Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam burzę czerwonych włosów. Miałam ochotę spalić się ze wstydu i kisić w nim do końca życia. Wiedziałam, że to znowu on... Przez niego miałam tylko same kłopoty, a ta szkoła mnie znienawidzi. Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, że mnie chwycił czy się po nim wydrzeć, że znowu mi wchodzi w życie, jak głupia mrówka bez mózgu! Odchrząknęłam. Momentalnie odwrócił głowę z moją stronę i spojrzał w moje oczy. Autentycznie czułam, jak oblewam się rumieńcami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz