-
Hej. Długo czekasz?
-
Nie, nie. Hej. - Powiedział pośpiesznie. Schował komórkę do
kieszeni i pocałował mnie w policzek na powitanie, co nie powiem,
że nie, ale lekko mnie zdziwiło.
Długo
chodziliśmy po parku, a później przycupnęliśmy na jednej z ławek
w słoneczku. Było bardzo przyjemnie. Rozmawialiśmy o wszystkim,
dosłownie! Bardzo mi się to podobało, taka mała odmiana. Przy nim
nie czułam się nieswojo i nie nie wiedziałam co mam mu odpowiadać.
Jeżeli coś mi nie pasowało, to po prostu mu o tym powiedziałam i
tak samo on. Słonce zaczynało powoli zachodzić za lasami.
Przyznam, że się nawet troszkę odchłodziło. A on jakby czytając
w moich myślach od razu zapytał:
-
Nie ma Ci zimno?
-
Nie, nie. - Popatrzyłam na niego i skłamałam w żywe oczy, po czym
się uśmiechnęłam, broniąc się przed dreszczami zimna.
-
Coś mi się zdaje że ktoś tutaj kłamie... - Popatrzył na mnie
spod swojej grzywki.
-
Kto niby? - Stwierdzam, iż zaczęłam się zachowywać jak
blondynka...
-
No Ty Maleńka. - Odpowiedział z szatańsko uwodzicielskim
uśmiechem.
-
Pff. Daruj sobie. - Odwróciłam się od niego i udawałam, że się
obraziłam.
-
Oj... No ale co ja tutaj widzę! Ktoś się ewidentnie obraził. -
Zaczął mówić z udawanym przejęciem.
-
No co Ty, serio? - Odpowiedziałam nadal się nie odwracając.
-
No przecież widzę że jest Ci zimno. - Chwycił moją dłoń i
stwierdził że jest niczym u nieboszczyka.
-
Ja zawsze mam takie zimne dłonie. W czasie dnia też. -
Odpowiedziałam dalej się obrażając.
-
Po prostu mam niedokrwienie. - Wytłumaczyłam ładnie, na co on się
bardzo przejął, nie wiem dlaczego. Szybko zdjął swoją kurtkę i
zarzucił mi ją na plecy, po czym przytulając mnie próbował mnie
ogrzać. Czułam się dość dziwnie, ale nie chciałam wcale się od
niego odrywać. Było mi tak dobrze w jego objęciach. Czułam się
bezpiecznie i po prostu wspaniale. Teraz wiem że tego mi brakowało.
Takiej innej bliskości. Niepewnie oparłam głowę o ramię, na co
on jeszcze bardziej mnie uścisnął. Było bosko i było lepsze niż
pierniczki! Po jakiś 10 minutach, zaproponował mi ostatni spacerek
do pewnego miejsca. Pomógł mi się podnieść. Nie wiedziałam
gdzie idziemy, ale niczego się nie bałam. Teraz cholernie żałowałam
że mam tą kostkę w gipsie. Żałowałam swojego wybryku z całego
serca.
-
Co Ci się stało w nogę? Masz ją złamaną? - Kiedy doszliśmy już
do tego miejsca, a było to urwisko z widokiem na całe miasto i duże
jezioro, od którego odbijało się zachodzące słońce, zapytał
się o to. Kiedyś przecież musiał, to było nieuniknione. Głośno
odetchnęłam i spojrzałam na piękne jezioro. Przypominałam sobie
wszystko. Matmę, tatę... Tych wszystkich, których kocham i
podziwiam. Wszystko dosłownie stanęło mi przed oczyma. Czułam jak
łzy stają mi w oczach. Potwornie się czułam. Chciałam go mocno
przytulić i się wypłakać, płakać obficie i rzewnie. Chciałam
mu wszystko powiedzieć i czekać na jego pocieszenie jaki i
zrozumienie. Łzy już swobodnie spływały mi po policzkach.
-
Hej, co jest? - Odwrócił mnie w swoją stronę i był na prawdę
zaniepokojony. - Sakura, co się stało? - Nadal dopytywał.
-
Nic. - Odpowiedziałam krótko, nawet nie wiem dlaczego. W końcu
chciałam jego zrozumienia.
-
Jak to nic? Przecież widzę, że płaczesz.
-
Po prostu źle stanęłam.
-
Taa,
jasne. Nie wciśniesz mi tu teraz takiego kitu. Mów zaraz co się
tak na prawdę stało, bo inaczej nie dam Ci spokoju. - Nie
wytrzymałam. Puściłam kule i mocno go objęłam. Przez chwilę
stał kompletnie oszołomiony, lecz po chwili czułam jak i on oddaje
uścisk. Trzymał mnie mocno lecz delikatnie. Co parę sekund gładził
moje włosy a ja płakałam mu w koszulę. Teraz już wiedziałam że
będzie dobrze, że mogę mu wszystko powiedzieć, że on zasługuję
na prawdę. Oderwałam się od niego i wytarłam twarz dłońmi.
-
Chcesz mi coś powiedzieć? - Zapytał niepewnie z grobową miną.
Wiedział już że to co usłyszy nie będzie miłe.
-
Tak. - Jeszcze nigdy nie byłam tak czegoś pewna jak tego. Na
prawdę. Wiedziałam co mam robić.
-
Tak więc słucham Cię. - Patrzył na mnie uważnie. Nie chciałam
mówić mu tego wszystkiego patrząc w oczy. Odwróciłam się do
prawie niewidocznego już słońca.
-
To by-
-
Narutooooooooooooooooooo !
- Już miałam mu wszystko opowiedzieć, wyżalić się aż tu nagle
jakaś laska leci w naszym kierunku a dokładnie w jego kierunku i
cała szczęśliwa macha mu rękami. Miała na sobie jeansową,
bardzo krótką spódniczkę można by rzec, że było jej widać
bieliznę. Na górze miała różową na dodatek prześwitująca
bluzkę a na nogach wysokie szpilki na których mało co nie wyrżnęła
orła. Cała wyglądała jak choinka. Chciało mi się z niej śmiać.
Gdy była już przed nim, uwiesiła mu się na szyi i się chichrała.
On przez chwilę
stał
osłupiały, ale ona ciągle coś mu szeptała do ucha i po chwili i
on ją objął. Po jakiś 5 minutach takiego
stania,
zaczynało mnie to już trochę irytować, zachowywali się jakby
mnie tutaj nie było. Jakbym była tutaj powietrzem. W myślach
modliłam się do Boga, żeby przestali odstawiać tutaj jakiś cyrk
i wyjaśnili co się tutaj dzieje. Na przykład: KIM DO CHOLERY JEST
TA PIZDA ?!?! Stałam tak z boku jak jakaś kretynka, mając nadzieję
że zaraz mnie jej przedstawi a ona sobie pójdzie. Ale nie!. Oni
nadal się chichrali i obściskiwali. Nie wiem może to jego jakaś
stara znajoma, no ale przecież ja go też dawno nie widziałam i
jakoś mam na tyle oleju w głowie żeby nie odstawiać takiego cyrku
w miejscu publicznym. Uśmiechałam się jeszcze przez chwilę
niepewnie.
Ale ona... Nie, nie ona... oni to zrobili. Zaczęła go całować
bardzo nachalnie. Po chwili objął ją w pasie a ona zawiesiła ręce
na jego szyi. Zaczęli się bardzo namiętnie całować, jakby
zapomnieli o całym świecie i o tym że ja tutaj stoję jak idiotka
do jasnej cholery. Czułam się skrępowana tym. Czekałam cierpliwie
i postanowiłam odchrząknąć.
-
Ekchem!
- Nawet to nie podziałało. Poczułam się jakby mi ktoś przyłożył
w twarz, tak porządnie.
Czułam
się jak idiotka. Czułam jak powstają we mnie niezliczone nakłady
złości. Histerycznej złości. Nie miałam zamiaru już tam tak
stać, nie byłam im już do niczego potrzebna. Ani jemu ani jej.
Obydwoje byli sobą zajęci. Ze zrezygnowaniem uśmiechnęłam się
do siebie. Podskoczyłam do balustrady, zdjęłam jego kurtkę i
powiesiłam ją tam. Podniosłam kule i zaczęłam iść do domu.
Tyle uczuć miałam w sobie, same złe. I pomyśleć że to przez
jednego człowieka, przez jednego głupiego chłopaka! Jak? Co?
Przecież? Jak to się w ogóle stało? Przecież było nam tak
dobrze, a tu nagle ona się pojawiła nie wiadomo skąd. To jest
kolejny dowód na to że pech mnie nie opuszcza mnie z całych sił.
Nigdy mnie nie opuści. Było mi przykro ale i miałam do niego żal
za to co się stało. Tak bardzo bym chciała bym tam dalej z nim i
mu o wszystkim opowiedzieć. No bo przecież dlaczego ja stamtąd
poszłam?. Mogłam zostać, pewnie oni po chwili by skończyli i
wszystko by się wyjaśniło. Może chcieli by mi coś powiedzieć,
wytłumaczyć. Przecież to nie jego wina że ta laska się na nim
uwiesiła i w ogóle. Nie! Do cholery nie! Co ja gadam, co ja sobie
próbuję wmówić? Że co, to nie jego wina tak? Dlaczego ja go
bronię? Nie broni się winowajcy. Gdyby chciał to by się po prostu
od niej odczepił i tyle. Ale najwidoczniej podobało mu się to.
Chciał mnie upokorzyć, pokazać że jestem nikim dla niego i dla
innych. Zmienił się nie tylko z wyglądu ale i z charakteru. Coś
mi się wydaje że każdą laskę w swojej szkole już to przerabiał.
To jest istny przykład babiarza. Żadnej dziewczyny nie traktuje
poważnie, a jak jakaś się do niego klei zaspokaja jej i swoje
potrzeby, po czym szuka następnej „ofiary”. Ja nie szukam
takiego czegoś, dość już się nacierpiałam w swoim życiu, z
powodu najbliższych mi osób. Nie chcę, aby osoba, którą pokocham
później i mnie zraniła z powodu że już mu się znudziłam albo
już mnie nie kocha. Kocha się tylko raz i na zawsze. Szłam sobie
spokojnie przez ulice naszego miasteczka. Pięknie wyglądało nocą,
w świetle lamp i księżyca. Nie chciałam iść do domu, choć
chciałam się w nim już znaleźć. Miałam jeszcze jakieś 10 minut
drogi. Dużo myślałam, szczególnie o tym wyjeździe do Japonii.
Skąd w ogóle pomysł żeby do Japonii? Przecież to strasznie
daleko no i jak my tam, w ogóle, gdzie, jak po co, na co? Chyba że
już wszystko jest zaplanowane? To raczej wyboru nie będę mieć.
Szkoda tylko że nie dali mi wyrazić się na ten pomysł, chyba że
oni sami nie mieli wyboru? Nie wiem czy powinnam tak wyjeżdżać i
to jeszcze na stałe. Już bym tutaj nigdy nie wróciła. Nie chodzi
mi o to co tutaj zostawię, meble czy tam jakieś inne drobiazgi.
Chodzi mi o wspomnienia i zdarzenia, które tutaj się wydarzyły.
Nie mam pojęcia czy potrafiłabym od tak wyjechać i tym wszystkim
zapomnieć. Wiem że nie powinno się żyć przeszłością, ale ja
nie potrafię tak po prostu o wszystkim zapomnieć. Każdy drobiazg
kojarzy mi się z tym co było. Ale z drugiej strony, po co mam
ciągle tym żyć? Dlaczego mam ciągle sobie o tym przypominać,
ciągle chcieć nad czymś zapłakać i się pożalić. Chcę żyć
normalnie jak każda normalna nastolatka i choć wiem że to nie
będzie nigdy w 100% spełnione, to czuję że ten wyjazd może dużo
zmienić na lepsze. Tam nikt nie będzie wiedział kim jestem, co
zrobiłam i co mnie spotkało. Nie będę o tym rozmawiać i stanę
się nową osobą. Bez czarnej przeszłości. Bez problemów i złych
wspomnień. Dziewczyną z kochającą rodziną i choć pewnie
przyjdzie czas na zadawanie pytań, będę już mocna i twarda i będę
wiedzieć co mam powiedzieć. Nie mogę ciągle się nad sobą
użalać. Nie mogę być ofiarą losu i ciągle na kimś polegać.
Koniec z tym. Nie będę już płakać jak jakaś mała dziewczynka,
o nie! Zrywam z tym życiem. Teraz wiem to na pewno, chcę wyjechać
i to jak najprędzej. Nie wiem co mnie tam czeka, ale na pewno nie
będzie źle. Przecież zawsze chciałam jechać do Japonii, teraz
mam okazję tam zamieszkać i nie mam zamiaru tego zaprzepaścić.
Mam okazję odmienić swoje życie. Już byłam na wprost swoich
frontowych drzwi u domu. Nie wiedzieć dlaczego ręce zaczęły mi
się pocić, jak i reszta ciała. Musiałam im powiedzieć że się
zgadzam, no ale jak wychodziłam to byłam na nich zła i po nich
krzyczałam. Czy teraz zmiana zdania, będzie normalna? Miejmy
nadzieję że tak i że oni nie zmienili nagle zdania. Otworzyłam
drzwi i po cichu weszłam do domu. Lecz to nic nie dało. Dobrze nie
zdążyłam zdjąć buta, jak usłyszałam głos Shihaku
wypowiadającego
moje imię. Głośno westchnęłam.
-
Tak, to ja. - Odpowiedziałam mu ze zrezygnowaniem i mimo wszystko
podeszłam do niego i siadłam na swoim ulubionym fotelu, w którym
się momentalnie zapadłam. Głośno nabrałam powietrza w usta lecz
cicho je wypuściłam. Oparłam głowę o oparcie.
Miałam
dość.
***
Siadła
niedaleko mnie i wyglądała fatalnie. Coś mi się zdaje że
spotkanie nie za bardzo się udało,a może jeszcze trzyma ją nasza
popołudniowa nowina? Nie wiem do końca. Nie umiem jej rozgryźć,
jest jakaś dziwna, inna. Co tam się stało? Jeżeli on coś jej
zrobił! Nie daruję gówniarzowi! Siedzieliśmy w ciszy. Ja
patrzyłem na telewizor a ona w sufit. Postanowiłem przerwać.
-
Jak tam po spotkaniu? Zapytałem niepewnie. Nie miałem do końca
pewności że mi odpowie. Jednak ona usiadła i ze zrezygnowaniem
odpowiedziała:
-
Totalna klapa. Pomyliłam się w stosunku do niego. - Mówiła to
jakby nigdy nic. Ale widać było że nie specjalnie chce o tym
rozmawiać. Nie nalegałem więc. - Idę zrobić sobie coś do
jedzenia, chcesz też?
-
Pod warunkiem że nie przyniesiesz pierników bądź innych słodyczy.
- Powiedziałem lekko się śmiejąc.
-
Bez obaw. - Po czym wstała i dosłownie powlokła się do kuchni.
Trochę się tam trzaskała ale i też coś podśpiewywała sobie. Z
tym że to byłą chyba melodia z piosenki „Facet to świnia„, no
ale cóż.
Chciałem
jeszcze raz dzisiejszego wieczoru zagadać o tym wyjeździe, jakoś
ją przekonać do tego, że to wcale nie jest taki zły i głupi
pomysł. Nie mam pojęcie jak zareaguje, po niej się można
wszystkiego spodziewać. Pomyślałem sobie, żeby jakoś umilić tą
nadchodzącą rozmowę, dam jej coś co miał jej ktoś bardzo ważny
przekazać, niestety już nie może. Poszedłem do swojego pokoju na
górę i wyjąłem spod łóżka małą szkatułkę.
W
niej był malutki, czerwony woreczek a w nim piękna ozdoba kobiecej
dłoni – bransoletka. Należała ona do naszej mamy. To bransoletka
przyjaźni. Kształt ma bardzo masywny. Otóż składa się z 4
metalowych łańcuszków. Dwa z nich są grubsze a dwa cieńsze. Na
każdym metalowym sznureczku są zawieszone różne wisiorki, takie
jak na przykład perełki czy serduszka. Są też trzy klucze i tylko
jedna kłódka. Kluczyk do niej pasuje tylko jeden, ten z napisem
„FRIENDS”. Bardzo mi się ona podoba i stwierdziłem, że już
czas żeby trafiła ona we właściwe ręce. Uśmiechnąłem się do
siebie i zszedłem
na
dół. Sakura siedziała, czekała i zajadała wcześniej zrobione
jedzenie. Usiadłem na poprzednim miejscu. Też zacząłem jeść.
Już po pierwszej kanapce postanowiłem jej to dać.
-
Sakura... -
Ta odwróciła niechętnie głowę w moją stronę. Kontynuowałem.
-Wydaje mi się, że to dobry moment, więc chciałbym Ci to dać. -
I podałem jej czerwony woreczek. Przez chwilę patrzała na niego to
na mnie. Odłożyła jedzenie i nachyliła się aby uchwycić
przedmiot.
-
Co to?
-
Otwórz. - Niepewnie zaczęła rozwiązywać woreczek. Już po chwili
wyciągnęła bransoletkę. Patrzała na nią. Postanowiłem coś
wyjaśnić.
-
Należała mamy. Gdy zaszła z Tobą w ciążę, kupiła ją. Gdy się
okazało, że umrze przekazała ją ojcu aby on Ci ją oddał kiedy
będziesz na to gotowa. Ojciec zaś tego tragicznego dnia zostawił
ją u mnie w pokoju z karteczką „Dla Sakury”.
Tak więc daję Ci ją.
-
Dlaczego akurat teraz ?
-
Bo zdaje mi się, że stoisz przed dużym wyborem w swoim życiu,
może ona da Ci jakieś wskazówki. - Nie spodziewałem się takiego
pytania z jej strony, więc w sumie to sam nie wiem czy moja
odpowiedź nawiązywała do jej pytania.
-
Tak to prawda. Podejmowałam w swoim życiu wiele decyzji, ale ta
jest najgorsza, z tym że ja wiem co mam zrobić. Pierwszy raz w
życiu wiem co mam zrobić i jestem tego pewna na 100 %. - Spojrzałem
na nią pytająco. Myślałem, że coś jeszcze powie. Ona tylko
oglądała ją w świetle lampy. Najwidoczniej jej się spodobała.
Po chwili miała już ją zapiętą na nadgarstku.
-
Jest piękna. - Wyszeptała, jakby do siebie. Nie chciałem psuć
atmosfery, ale musiałem zacząć temat z popołudnia.
-
Skura, ja Cię doskonale rozumiem...
-
Tak, całkowicie się z Wami zgadzam. Wyjeżdżamy. Nie wiem jak Wy,
ale ja chcę jak najprędzej. - Po czym pocałowała mnie w policzek.
Po drodze wzięła prysznic i poszła spać. To mnie dopiero zbiła z
nóg. Nic jej nie odpowiedziałem, siedziałem jak zamrożony.
Odechciało mi się nawet jeść, a jedzenie wyglądało przepysznie.
Sałata lodowa, bardzo cienko pokrojona szynka, ser, pomidor, ogórek
i na wszystko szczypiorek z solą i pieprzem. Mimo że chleb był
ciemny, ponieważ Sakura tylko taki je, jedzenie było bardzo dobre.
Po jakiś 30 minutach siedzenia i patrzenia w migoczący telewizor,
poszedłem pod prysznic. Tam też długo siedziałem i wciąż
myślałem skąd u niej taka zmiana. Dlaczego tak nagle zmieniła
zdanie, przecież mało co mnie nie zabiła rano wzrokiem jak jej o
tym powiedzieliśmy. A teraz... Sam nie wiem. A jeżeli ona tylko ma
taki jakiś napad, że chce wyjechać? A gdy tam będziemy albo
będziemy w drodze do Japonii, jej się odmieni? Co wtedy, wtedy już
nie będzie odwrotu. Mam nadzieję że zdaje sobie z tego sprawę tak
jak każdy z nas. Ma świadomość że już tutaj nie wrócimy.
Jeżeli tak, to nie ma za co czekać tylko zacząć się pakować i
zamknąć interes.
***
Dochodziła
6 rano. Nie spałam całą noc. Nawet na chwilę nie zmrużyłam oka,
choć byłam zmęczona. Myślałam ciągle o tym wszystkim. O Naruto,
o rodzeństwie i rodzicach. Myślę, że oni by tego chcieli. Byli by
ze mnie dumni. Dumni z tego wyboru. Spojrzałam na swoją nową
bransoletkę, była piękna. Widać mama miała gust i to jeszcze
jaki, śmiem tak twierdzić pomimo iż jej w ogóle nie znam. Ja za
to nie miałam go wcale. Nie wiedziałam jakie kolory do siebie
pasują albo co się teraz nosi. Może to dlatego, że ciągle tylko
bracia, dom, szkoła, garaż. Mnóstwo motorów, aut i zapachu
benzyny. Nie odrzucały mnie te widoki i zapachy - przywykłam. Ale
nie chciałam tylko tak żyć, w końcu jestem dziewczyną. Mam swoje
atuty i walory, chcę je pokazać światu. Chcę być 100 procentową
dziewczyną, która nie boi się ubrudzić i nakrzyczeć. Chce się
nią stać, a to nie będzie trudne bo gdzieś w głębi duszy nią
jestem. Muszę tylko ją wydobyć z siebie.
Dochodziła
6:30. Ku mojemu zdziwieniu budzić Tai'ego nie zadzwonił. Słonce
już świeciło w okno. Nie było sensu tak leżeć. Wstałam z
łóżka, po cichutku
się
ubrałam i poszłam na zakupy. Oczywiście zaszłam do mojego
ulubionego sklepu. Była godzina 7:15 i on siedział za kasą. Lekko
się uśmiechnęłam gdy nasze spojrzenia się spotkały. Jak zawsze
wyglądał zjawiskowo. Musiałam się na niego napatrzeć, bo to
pewnie ostatnie zakupy w tym sklepie. Poszłam na dział z warzywami
i owocami. Musiałam coś kupić na drogę. W prawdzie nie wiedziałam
kiedy wyjeżdżamy, ale było mi to obojętne. Trzymałam w dłoni
mały koszyk. Miałam już w nim ciemny chleb, szynkę, ogórek i
pomidor. Wzięłam też 4 bułki, kostkę masła i 2 drobiowe
pasztety. Ja tego nie lubiłam ale chłopcy tak. Wolę się zdrowo
odżywiać, choć moją zdrową dietę i tak po pewnym czasie szlak
trafi. Wepchnęłam też dwie oranżady i małą butelkę wody
mineralnej. Po drodze oczywiście musiałam zabrać kilka paczek
cukierków, jak my to mówimy: mordo-klejów.
Dlaczego tak? Ponieważ jak żadne inne, kleją się do zębów i
nigdy nie chcą z nich odejść. Dochodziłam już powoli do kasy, za
którą siedział chłopak. W sklepie prawie jeszcze nikogo nie było,
co mnie dołowało bo było możliwe. że zacznie do mnie coś gadać!
-
Taka drobna dziewczyna, a tyle zje? - Zapytał nagle z zalotnym
uśmiechem.
-
Mam liczne rodzeństwo. - Odpowiedziałam miło się uśmiechając.
Zapłaciłam i miałam już wychodzić kiedy on nagle zapytał się
znowu:
-
Może Ci pomóc? Dziś nie ma ruchu, a jak szef zobaczy, że mnie nie
ma to mnie zastąpi.
-
I jednocześnie wyleje.
-
Dopowiedziałam.
-
Dla Ciebie wszystko.
-
Coś
nowego.
– Pomyślałam. - Niestety to niemożliwe.
-
Dlaczego? - Zapytał automatycznie.
-
Ponieważ wyjeżdżam.
-
Na długo?
-
Na zawsze. A teraz przepraszam, ale muszę już iść, Ty też.
Klienci czekają na obsługę.
-
Mogę chociaż znać Twoje imię?
-
Sakura.
-
Kwiat wiśni... - Zamyślił się.
-
Po prostu zapomnij. - Powiedziałam mu beż żądnych emocji i
wyszłam ze sklepu. Przez duża szybę widziałam jak odprowadza mnie
wzrokiem. Szłam powoli w stronę domu. Męczyło mnie takie
chodzenie codziennie o tych kulach do sklepu i z powrotem. Ale musimy
coś jeść. Kostka już tak nie boli jak wcześniej, myślę że
gips mi ściągną prędzej, może jeszcze jakieś 2 tygodnie i będę
śmigać o własnych nogach. Jeszcze tylko jeden zakręt i będę w
domu. Zawsze jak chodziłam tymi ścieżkami, rozglądałam się czy
nie ma gdzieś tego blond dupka. Na szczęśćcie nigdzie go nigdy
nie było. Zresztą, nie było by o czym w ogóle mówić. Weszłam
do domu i zastałam głuchą ciszę. Najwidoczniej wszyscy jeszcze
sobie smacznie spali. Poszłam automatycznie do kuchni i zaczęłam
robić śniadanie. Pięć kubków z kawą już czekało na swoich
właścicieli, którzy polowi budzili się do życia. Śniadanie już
było gotowe a zegar wybił godzinę 9:00. Usiadłam sobie i zaczęłam
powoli jeść. Pierwszy wszedł Saori, naciągając się i głośno
ziewając. Widać, że był niewyspany, tak jak ja. Doczołgał się
do krzesła obok mnie i opadł na nie.
-
Co tam siostra? - Zapytał spoglądając na mnie i wyginając usta w
niewyraźny poranny uśmiech.
-
Spoko, nie wiesz czy mamy może takie duże kartony?
-
Po co Ci one? - Zapytał marszcząc czoło.
-
No muszę w końcu się spakować jak mamy wyjechać, nie? Może nie
mam wiele rzeczy do zabrania, ale ze dwa takie pudła by się
przydały. - Jego twarz skamieniała. Zapewne nie takiej odpowiedzi
się spodziewał. No ale cóż, kobieta zmienną jest.
-
Mym... ten...
Powinny być na strychu. - Wydusił z zakłopotaniem.
-
Okej,
to idę po nie.
-
O, to weź mi też po drodze. - Powiedział już normalnie.
-
Chyba śnisz! - Krzyknęłam jeszcze przez ramię jak wychodziłam po
schodach na górę. Usłyszałam jak reszta braci wchodzi do kuchni.
-
Uff... - Byłam już na strychu i widziałam stos dużych i
mniejszych kartonów. Uśmiechnęłam się do siebie i zaczęłam
zrzucać je ze schodów. W końcu każdemu się przydają. Jestem
ciekawa jaką minę będą mieć pozostali jak mnie zobaczą, bo
zapewne już wiedzą o tym, że zmieniłam zdanie. Potwierdziły to
słowa wypowiedziane przez Tai'ego jakieś 3 minuty temu, uwaga
zacytuję:
-
Nie pierdo#!
-
Uspokój się debilu!
Kochana
rodzinka mimo, że nie w komplecie. Zostały już tylko dwa
największe pudła. Skakałam na tym strychu na jednej nodze jak
jakaś idiotka, no ale cóż. Życie wymaga poświęceń. Chciałam
już zejść na dół, kiedy za ostatnim kartonem zauważyłam swoje
stare pianino. I znowu wszystko wróciło. Nie, nie wszystko. Nie
pojawiły się łzy,które byłby jeszcze dzień temu. Przypomniała
mi się gra z moim tatą. To, jak świetnie się razem bawiliśmy
kiedy graliśmy. Uśmiechnęłam się do siebie. Usiadłam na
krzesełku. Niepewnymi i drżącymi dłońmi dotknęłam klawiszy.
Momentalnie poczułam ciepło w dłoniach, które wypełniło całe
ciało. Rozglądnęłam się dookoła i zobaczyłam stare zapiski.
Przeglądałam je spokojnie i dokładnie. Postanowiłam, że zabiorę
te notatki ze sobą. Pianina nie mogę zabrać ale to mogę.
Pogładziłam je i powoli oddalałam się od niego w stronę drzwi.
Gdy zeszłam na dół wszyscy byli już w garażu. To jest moja
szansa, pomyślałam. Weszłam szybko z powrotem na strych i
wyciągnęłam wcześniej złożone kartki papieru. Położyłam
jedną na podpórce i delikatnie opadłam palcami na klawiszach.
Jeszcze chwilę tak tkwiłam i upewniałam się, że nikogo nie ma w
domu. Odpowiadała mi cisza. Z uśmiechem na twarzy zaczęłam
niepewnie grać nuta po nucie. Tak dawno już tego nie robiłam, tak
dawno tak pięknie się nie czułam. Już po chwili dłonie przestały
mi drżeć i nie musiałam spoglądać na zapisaną melodię.
Doskonale ją znałam, przecież umiem ją. Uczyłam się jej. Po
chwili już nie kontaktowałam ze światem, całkowicie oddałam się
grze. Było mi tak dobrze i pięknie. Powróciły dawne, dobre
wspomnienia. Wszystko nagle stało się takie łatwe i proste. Moje
problemy straciły jakąkolwiek wartość i sens. Grałam i nie
chciałam już nigdy skończyć. Nagle usłyszałam jak ktoś woła
mnie z dołu. Momentalnie przestałam grać. Poczułam strach i
przerażenie w brzuchu. Czułam jak igiełki potu wbijają mi się do
całego ciała. Ręce zaczęły mi się kleić. Szybko zeszłam na
dół, myśląc nad jakąś sensowną wymówką. Gdy stanęliśmy
twarzą w twarz, on po prostu zapytał się czy kupiłam może coś
na drogę. Przez chwilę nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć i
stałam jak słup soli. Po chwili, odpowiedziała mu, że kupiłam i
dyskretnie spytałam kiedy wyjeżdżamy.
-
Bilety już mamy. Wystarczy się tylko spakować. - Odpowiedział
wkładając dłonie do kieszeni. - Bierzecie jakieś cięższe
rzeczy?
-
To znaczy ?
-
No nie wiem... - Ludzie
co on nie wie co znaczy cięższe rzeczy?!
-
Chcesz zabrać pianino ze sobą? - Momentalnie na niego spojrzałam z
przerażona miną. Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Zaskoczył
mnie i to nie na żarty. Czy on wie o tym, że gram? Słyszał mnie
jak na mnie czekał? A może stał tutaj i słuchał jak gram? O Boże
i co teraz? Stałam przed nim, czerwona jak cegła i jak tylko
otworzyłam usta, aby coś odpowiedzieć od razu je zamykałam.
-
Jeżeli tak, to po prostu powiedz. Wiem że było ono ważne dla
Ciebie i ojca. Z tego co pamiętam to lubiliście przy nim siadywać
i grać.
-
Tak, tak. Właśnie chciałabym je ze sobą zabrać. - Wyjąkałam
przez zaciśnięte gardło. Uśmiechnęłam się do niego niewyraźnie
i poszłam powoli do swojego pokoju, żeby się zacząć pakować.
Nie było tego wiele, prawie 3 pudła. Spakowałam od razu Tai'ego.
Nie wiedziałam do końca co się stanie, na prawdę. W gruncie
rzeczy wiedziałam, że wyjeżdżam - Tylko tyle, nic więcej. Ale
nie bałam się niczego, jechałam w nieznane z osobami, które
kocham najbardziej na świecie i one nie pozwolą aby stało mi się
coś złego. Tego się będę trzymać. Czas zacząć nowy rozdział
w moim życiu. Nie mogę zmarnować drugiej szansy od losu. Byłam
już umyta i ubrana. Włosy wysuszyłam tak żeby były całkiem
proste, po czym je lekko roztrzęsłam dłonią. Założyłam na
siebie czarne trampki, spodnie, białą koszulkę na ramiączkach i
na to bluzę zakładaną przez głowę. Wszystkie nasze rzeczy
pojechały już do Japonii – naszego nowego domu. Szczerze mówiąc
byłam lekko zdenerwowana, ale ufałam im, bezgranicznie. Siedziałam
w dużym pokoju po raz ostatni. Jutro miała tutaj się zacząć
wprowadzać jakaś nowa rodzina, oby ten dom był dla nich dobrym
schronieniem. Chciało mi się spać, tak bardzo byłam zmęczona.
Była już późna godzina, bracia jeszcze coś tam załatwiali,
mieliśmy wyjechać właśnie w nocy. Ja najchętniej teraz bym
wskoczyła do łóżka, pod kołderkę i zasnęła. Ale nie mogłam,
musiałam wytrzymać. To, że po przedniej nocy nie zasnęłam,
dawało teraz swoje znaki. Oparłam głowę o oparcie i powolutku
zasypiałam. Śnili mi się jacyś obcy ludzie, którzy bez ustanku
na
mnie patrzeli. Nie wiem dlaczego. Wszyscy mieli uśmiechnięte miny.
Nie wiem do końca czy śmiali się ze mnie czy do mnie. W jednej
chwili wszystko znikło i zostałam sama.
-
Sakura? Sakura? - Ktoś do mnie szeptał i cucił. Nie miałam
najmniejszej ochoty czegokolwiek
robić
ani niczego odpowiadać, tak przyjemnie mi się spało choć było
bardzo niewygodnie z ta noga na stoliku. No ale ten ktoś się dalej
do mnie dobijał. Postanowiłam więc się zbudzić. Był to Shikaku.
-
Co się stało? - Zapytałam śpiącym głosem z zaspanymi oczyma.
Widziałam, że reszta braci wychodzi przez drzwi frontowe.
-
Jedziemy. - Odpowiedział i pomógł mi się podnieść. Cały kark
mnie bolał od tego oparcia.
Nie
miałam sił iść, byłam taka śpiąca, że zasypiałam na stojąco.
W pewnej chwili poczułam jak biorą mnie na ręce i niosą do
samochodu. Całą drogę na lotnisko przespałam. Musiałam się
tylko zbudzić do wejścia na samolot, którym jechaliśmy. Nie wiem
dlaczego nie mogłam po prostu też zostać przeniesiona. Siadłam w
wyznaczonym miejscu i przeżegnałam się na drogę. Chciałam
pogadać z braćmi, ale nie miałam sił. Chciało mi się okropnie
spać i nic na to nie mogłam poradzić. Zamknęłam oczy i powoli
odlatywałam, przelotnie myśląc o tym co się właśnie dzieje.
Czekała nas wszystkich bardzo długa droga. Dokładnie to nie mam
pojęcia jak długa, ale na pewno bardzo długa. Byłam zdenerwowana
ale się skrycie cieszyłam. Jechałam w totalnie obce mi miejsce,
gdzie miałam wszystko zacząć od początku. Miałam drugą tabul'ę
rasę, co mnie bardzo cieszyło bo mogę się zaprezentować jako
nowa osoba. Rodzeństwo coś tam do siebie mówiło, a przeważnie
Shikaku coś opowiadał. Oni tylko z ciekawością słuchali i
zadawali pytania. Chyba chodziło o to miejsce gdzie jedziemy,
opisywał je. Mimo, że już byłam na pół zanurzona w śnie,
chciałam się też czegoś dowiedzieć o naszym nowym domu.
-
Na plaży?! - Krzyknął Tai, a Manami zaraz na niego nakrzyczał, że
się ma uciszyć bo nie jest tutaj sam. Nasz dom jest obok plaży -
OMG! Super, już to po prostu widzę swoimi oczami wyobraźni.
Codziennie siedzenie do późna na piasku i kąpanie się w morzu.
Coś mówili o samochodach i o pokojach. Coraz bardziej zdawałam
sobie sprawę z tego jak szybko zaczynałam zapominać o tym co było,
bo to co dopiero będzie jest o wiele lepsze. Nagle temat zszedł na
mnie.
-
A będzie mieć swój? Wiesz spoko, ja nie mam nic przeciwko żebyśmy
mieszkali dalej razem no ale ona już nie ma 5 lat. - O Matko Jedyna!
Jeżeli oni myślą, że ja nadal będę w pokoju z Tai'm to się
grubo, ale to grubo mylą! Nie ma mowy, ja chce mieć swój pokój!
-
Spokojnie, każdy ma swój kąt. - Odetchnęłam z ulgą i lekko się
uśmiechnęłam do siebie. Po chwili zasnęłam. Obudziłam się,
lecz nie otworzyłam oczu. Przyjemnie mi się leżało na czyimś
ramieniu. Mylę że to jeden z moich braci ofiarował mi je, a nie
jakiś obcy człowiek. Otworzyłam lekko oczy żeby obadać sytuację
w jakieś się teraz znajduję. Przed sobą zauważyłam dwa fotele z
kremowej skóry. Coś tak jakby w autobusie. Ja też na takim
siedziałam. Było bardzo wygodnie i ciepło. Na szczęście okazało
się ze obok mnie siedzi Shikaku. Odetchnęłam z ulgą. Nie czułam
się już zmęczona. Najwyraźniej odespałam większą część. Za
oknem zauważyłam jasne światło co oznaczało, że jest już
dzień. Widziałam też chmury. Jednym słowem - Piękny widok.
Postanowiłam się podnieść z niego ramienia. Cały kark miałam
obolały, a zagipsowana noga cała zdrętwiała. Ze skrzywioną miną
rozprostowałam ją.
-
Jak się spało? Wyspałaś się? - Zapytał Shikaku, spoglądając w
moją stronę.
-
Ech... Mogło być gorzej. - Powiedziałam naciągając się, z
lekkim uśmiechem. Opadłam z powrotem na oparcie. Siedziałam od
strony okna i ciągle nie mogłam się napatrzeć na to co za nim
było.
-
Jesteś głodna?
-
Nie. Nie chce mi się jeść. Ale napiłabym się wody niegazowanej z
cytryną. - Woda niegazowana z cytryną? Co mnie porąbało, skąd u
mnie taka chęć na coś takiego. No ale nic. Po paru minutach miła
Pani podała mi na tacy moje zamówienie. Duszkiem wypiłam do
połowy, a resztę sobie zostawiłam na później. Już bardzo
chciałam być na miejscu. Nie umiałam wysiedzieć z tą nogą.
Minęły niecałe dwa tygodnie jak mam ją już w gipsie. Nie bolała
mnie już wcale, nawet na nią stawałam. Chciałabym żeby już mi
ściągnęli ten cholerny gips. Po chwili przemyśleń, nie umiałam
już wytrzymać i musiałam zapytać kiedy będziemy lądować.
-
Właśnie przymierzamy się do lądowania. - Powiedział z uśmiechem.
-
Serio?! - Ten tylko skinął głową. Klasnęłam parę razy dłońmi
z radości. Po jakiś 30 minutach trucia dupy kiedy wreszcie
wylądujemy, znaleźliśmy się na ziemi. Odetchnęłam z ulgą gdy
samolot się zatrzymał. Pomału wychodziliśmy z niego i udaliśmy
się żeby odebrać bagaże. Shikaku i Manami załatwiali transport
dla pianina i naszych pudeł. Po 15 minutach podjechał duży
samochód i wszystko zabrał. Do naszego nowego domu było jeszcze
ponad 100 kilometrów, co mnie bardzo dołowało. Chłopaki
powiedzieli mi, że mają dla mnie jeszcze małą niespodziankę. Nie
wiedziałam o co im chodzi ale posłusznie wsiadłam z nimi do
taksówki i udałam się w nieznane mi miejsce. Po 45 minutach
byliśmy na miejscu. To był szpital. Po prostu myślałam, że tam
padnę, co to ma być za niespodzianka niby? Zawieźli mnie pod
szpital, no spoko wiem już jak wygląda to możemy jechać do domu.
Weszliśmy do środka i już po chwili przywitaliśmy się z niejakim
Fukusaburu Chuichi. Był to starszy doktor o masywnym ciele. Miał na
sobie duże okulary i biały fartuch. Błam się co się dalej będzie
ze mną dziać. Shikaku dał mu jakąś kartkę i kazał mi wejść z
nim do gabinetu. Lekarz się miło uśmiechnął gdy czytał jej
treść. Podszedł do mnie i zaczął badać moją nogę.
-
No... Nie ma chyba sensu abyś nosiła dalej ten gips. Ze zdjęć
rentgenowskich
wynika, że to nawet nie było mocne złamanie, o ile w ogóle to
było złamanie. - Zaczął zdejmować mi to świństwo z nogi.
Czułam się bardzo szczęśliwa i co chwila spoglądałam na
Shikaku. Jak on mnie dobrze zna! Wiedział, że nie będę w stanie
wytrzymać z tym gipsem. Prędzej czy później sama bym go
rozwaliła, więc aby temu zapowiedz postanowił mnie tutaj zabrać.
Wspaniała niespodzianka! Po 10 minutach już nic nie miałam na
nodze.
-
Noga wygląda ładnie. - Powiedział lekarz. - Jest teraz tylko lekko
opuchnięta, więc zapiszę Ci specjalne maści, którymi będziesz
sobie ją wieczorami nacierać i przez dwa tygodnie jeszcze zawijać
bandażem. Gdyby ból był mocny to przepisze Ci tabletki przeciw
bólowe. Zalecam też noszenie specjalnego buta marszowego z komorą
powietrzną, przez około tydzień.
-
Czyli namaścić stopę, zabandażować i do buta? - Zapytałam.
-
Dokładnie tak. Jak już nie będziesz nosić tego buta, to możesz
jeszcze namaszczać stopę i uszkodzone miejsce. Nigdy nic nie
wiadomo, a nic się z tego nie stanie.
-
Okej. A co z kulami?
-
Jeżeli czujesz się na siłach to możesz spokojnie już je odłożyć,
albo tylko chodzić o jednej.
-
Dobrze. - Byłam szczęśliwa, że już nie mam tego głupiego gipsu
na nodze. Po drodze zeszliśmy do sklepu z sprzętem rehabilitacyjnym
i do apteki. Bardzo miły Pan od razu mi założył tego buta. Przed
nałożeniem oczywiście musiałam zajść do ubikacji i zlać nogę
zimną wodą, bo już świrowałam. Później ją wytarłam
ręczniczkami, nałożyłam maść i zawinęłam bandażem.
Próbowałam wyjść ze szpitala o własnych siłach, ale jeszcze nie
umiałam. Więc musiałam jeszcze podpierać się kulami. Mimo tego
wyszłam stamtąd z uśmiechem na twarzy. Podeszliśmy do taksówki i
na reszcie pojechaliśmy w stronę naszego domu. Dochodziła godzina
17:30 a do celu jeszcze 2 kilometry. Byłam bardzo podekscytowana ale
i zdenerwowana, tak jak każdy z braci. Shikaku siedział z przodu i
mówił kierowcy gdzie ma jechać, czyli pod adres: 3 Marunouchi,
Chiyoda-ku. Tak. Właśnie pod taką nazwą znajdował się nasz nowy
dom. Podobno jest to spokojna okolica, a sąsiedzi są mili i bogaci,
przynajmniej z tego co naopowiadał nam kierowca. Hmm... W
sumie, wszystko mi jedno. Miasto w którym aktualnie się znajdujemy
, to Tokio. Szczerze to wolałabym jakieś cichsze miejsce bo z tego
co pamiętam, to mieszka tutaj niecałe 9 milionów ludzi, no ale
nic. Jakoś się wczuję w ten tłok. Pociesza mnie to, że nasz
domek znajduje się w zaciszu.
Jeszcze
200 metrów. O Boziu, jak się cieszę, już mi nawet zwisa ten cały
but ortopedyczny, chce już widzieć mój nowy dom. Mój kochany nowy
domek! Zanim
jeszcze wjechaliśmy na naszą ulicę, po drodze widziałam mnóstwo
tutejszych ludzi. Byli piękni, i tutaj nie chodzi mi o wygląd
twarzy, tylko o swoje stroje. Wyglądali niczym wyciągnięci z bajek
lub komiksów czy kreskówek! Zanim się tutaj znalazłam, mogłam
ich podziwiać tylko na zdjęciach czy filmach w internecie, a teraz
mam okazję aby codziennie na nich patrzeć. Cudowne uczucie! Już
się nie potrafię doczekać, aż poznam chociaż jedną taką osobę.
Przez moje zamyślenie, nawet nie spostrzegłam, że wjechaliśmy na
naszą ulicę. Chcecie wiedzieć jaka była moje reakcja? Po prostu
mnie zatkało. Patrzyłam przez szybę i nie umiałam przestać. To
co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Wjeżdżało
się na nią z dość ruchliwej drogi, ale ona sama była bardzo
spokojna. Po bokach ulicy były dwa, jasne chodniki. Droga nie była
prosto wylana asfaltem, tylko wybrukowana ciemnymi, okrągłymi
kamieniami. Przed każdym domem była jedna, piękna drewniana, ławka
z kutymi ramami. Obok każdej, na odległości może metra były
eleganckie kosze na śmieci. Tak jak wszystko na tej ulicy.
Przejechaliśmy już ok 50m, a ja jeszcze nigdzie nie spostrzegłam
jakiegoś brudu, czy nawet niezagrabionych, zapomnianych liści.
Każdy dom wyglądał inaczej. Ale jedno ich łączyło – były tak
ogromne i piękne. Wiecie, kute bramy, marmurowa posadzka, długi
wjazd do domu, beztrosko biegający sobie pies najlepszej rasy.
Zastanawia mnie, czy nasz choć troszkę przypomina te tutaj.
Samochód się zatrzymał. Zaczęłam się bać tego co zobaczę.
Jako ostatnia wygramoliłam się z taksówki. Wysiadając słyszałam
ekscytujące odgłosy braci. Wołali mnie abym szybko stanęła obok
nich. No ciekawe jak, jak mi nawet nie pomogą. Jeszcze się nie
przyzwyczaiłam do tego buta. No ale kiedy wyszłam, zamknęłam za
sobą drzwi samochodu i pomachałam kierowcy na pożegnanie.
-
No
to teraz muszę się odwrócić i spojrzeć na mój nowy dom. -
Pomyślałam.
- Raz
się żyje.
- Nie musiała minąć nawet sekunda, żebym zamarła.
Ciekawa tematyka opowiadania, stylistka też wydaje się być w miarę w porządku, a więc nie mam żadnych zastrzeżeń. Podoba mi się to co tutaj tworzysz i z niecierpliwością czekam na kolejny rodział. Życzę weny i pozdrawiam! :) Norikooo
OdpowiedzUsuńA dziękuję za tak miłe słowa ;) Za chwilę pojawi się kolejny rozdział, więc zapraszam do czytania ;))
OdpowiedzUsuń