28.10.2012

6. (Nie) Udane spotkanie po latach.

- Do Japonii, pfff! Chyba ich porąbało! Nigdzie nie jadę! - Szłam powoli do parku i chciałam za wszelką cenę wybić sobie tą straszną rozmowę z braćmi. Jak tylko sobie o tym przypominałam, ogarniała mnie złość i chciało mi się płakać. Musiałam się pozbierać, bo już dochodziłam i widziałam czekającego Naruto. Był ubrany w czarne jeansowe spodnie, białą koszulę z czerwonymi napisami, czarne adidasy i kurtkę. Naprawdę nie miał nic oryginalnego, ale mimo to wyglądał bardzo pociągająco. Rozmawiał z kimś przez telefon i usłyszałam tylko jak coś krzyczy, że ma ta osoba nie przychodzić, czy coś w tym stylu. Nie przejęłam się tym zbytnio, choć postanowiłam to zapamiętać.
- Hej. Długo czekasz?
- Nie, nie. Hej. - Powiedział pośpiesznie. Schował komórkę do kieszeni i pocałował mnie w policzek na powitanie, co nie powiem, że nie, ale lekko mnie zdziwiło.
Długo chodziliśmy po parku, a później przycupnęliśmy na jednej z ławek w słoneczku. Było bardzo przyjemnie. Rozmawialiśmy o wszystkim, dosłownie! Bardzo mi się to podobało, taka mała odmiana. Przy nim nie czułam się nieswojo i nie nie wiedziałam co mam mu odpowiadać. Jeżeli coś mi nie pasowało, to po prostu mu o tym powiedziałam i tak samo on. Słonce zaczynało powoli zachodzić za lasami. Przyznam, że się nawet troszkę odchłodziło. A on jakby czytając w moich myślach od razu zapytał:
- Nie ma Ci zimno?
- Nie, nie. - Popatrzyłam na niego i skłamałam w żywe oczy, po czym się uśmiechnęłam, broniąc się przed dreszczami zimna.
- Coś mi się zdaje że ktoś tutaj kłamie... - Popatrzył na mnie spod swojej grzywki.
- Kto niby? - Stwierdzam, iż zaczęłam się zachowywać jak blondynka...
- No Ty Maleńka. - Odpowiedział z szatańsko uwodzicielskim uśmiechem.
- Pff. Daruj sobie. - Odwróciłam się od niego i udawałam, że się obraziłam.
- Oj... No ale co ja tutaj widzę! Ktoś się ewidentnie obraził. - Zaczął mówić z udawanym przejęciem.
- No co Ty, serio? - Odpowiedziałam nadal się nie odwracając.
- No przecież widzę że jest Ci zimno. - Chwycił moją dłoń i stwierdził że jest niczym u nieboszczyka.
- Ja zawsze mam takie zimne dłonie. W czasie dnia też. - Odpowiedziałam dalej się obrażając.
- Po prostu mam niedokrwienie. - Wytłumaczyłam ładnie, na co on się bardzo przejął, nie wiem dlaczego. Szybko zdjął swoją kurtkę i zarzucił mi ją na plecy, po czym przytulając mnie próbował mnie ogrzać. Czułam się dość dziwnie, ale nie chciałam wcale się od niego odrywać. Było mi tak dobrze w jego objęciach. Czułam się bezpiecznie i po prostu wspaniale. Teraz wiem że tego mi brakowało. Takiej innej bliskości. Niepewnie oparłam głowę o ramię, na co on jeszcze bardziej mnie uścisnął. Było bosko i było lepsze niż pierniczki! Po jakiś 10 minutach, zaproponował mi ostatni spacerek do pewnego miejsca. Pomógł mi się podnieść. Nie wiedziałam gdzie idziemy, ale niczego się nie bałam. Teraz cholernie żałowałam że mam tą kostkę w gipsie. Żałowałam swojego wybryku z całego serca.  
- Co Ci się stało w nogę? Masz ją złamaną? - Kiedy doszliśmy już do tego miejsca, a było to urwisko z widokiem na całe miasto i duże jezioro, od którego odbijało się zachodzące słońce, zapytał się o to. Kiedyś przecież musiał, to było nieuniknione. Głośno odetchnęłam i spojrzałam na piękne jezioro. Przypominałam sobie wszystko. Matmę, tatę... Tych wszystkich, których kocham i podziwiam. Wszystko dosłownie stanęło mi przed oczyma. Czułam jak łzy stają mi w oczach. Potwornie się czułam. Chciałam go mocno przytulić i się wypłakać, płakać obficie i rzewnie. Chciałam mu wszystko powiedzieć i czekać na jego pocieszenie jaki i zrozumienie. Łzy już swobodnie spływały mi po policzkach.
- Hej, co jest? - Odwrócił mnie w swoją stronę i był na prawdę zaniepokojony. - Sakura, co się stało? - Nadal dopytywał.
- Nic. - Odpowiedziałam krótko, nawet nie wiem dlaczego. W końcu chciałam jego zrozumienia.  
- Jak to nic? Przecież widzę, że płaczesz.
- Po prostu źle stanęłam.
- Taa, jasne. Nie wciśniesz mi tu teraz takiego kitu. Mów zaraz co się tak na prawdę stało, bo inaczej nie dam Ci spokoju. - Nie wytrzymałam. Puściłam kule i mocno go objęłam. Przez chwilę stał kompletnie oszołomiony, lecz po chwili czułam jak i on oddaje uścisk. Trzymał mnie mocno lecz delikatnie. Co parę sekund gładził moje włosy a ja płakałam mu w koszulę. Teraz już wiedziałam że będzie dobrze, że mogę mu wszystko powiedzieć, że on zasługuję na prawdę. Oderwałam się od niego i wytarłam twarz dłońmi.
- Chcesz mi coś powiedzieć? - Zapytał niepewnie z grobową miną. Wiedział już że to co usłyszy nie będzie miłe.  
- Tak. - Jeszcze nigdy nie byłam tak czegoś pewna jak tego. Na prawdę. Wiedziałam co mam robić.  
- Tak więc słucham Cię. - Patrzył na mnie uważnie. Nie chciałam mówić mu tego wszystkiego patrząc w oczy. Odwróciłam się do prawie niewidocznego już słońca.  
- To by-
- Narutooooooooooooooooooo ! - Już miałam mu wszystko opowiedzieć, wyżalić się aż tu nagle jakaś laska leci w naszym kierunku a dokładnie w jego kierunku i cała szczęśliwa macha mu rękami. Miała na sobie jeansową, bardzo krótką spódniczkę można by rzec, że było jej widać bieliznę. Na górze miała różową na dodatek prześwitująca bluzkę a na nogach wysokie szpilki na których mało co nie wyrżnęła orła. Cała wyglądała jak choinka. Chciało mi się z niej śmiać. Gdy była już przed nim, uwiesiła mu się na szyi i się chichrała. On przez chwilę stał osłupiały, ale ona ciągle coś mu szeptała do ucha i po chwili i on ją objął. Po jakiś 5 minutach takiego  stania, zaczynało mnie to już trochę irytować, zachowywali się jakby mnie tutaj nie było. Jakbym była tutaj powietrzem. W myślach modliłam się do Boga, żeby przestali odstawiać tutaj jakiś cyrk i wyjaśnili co się tutaj dzieje. Na przykład: KIM DO CHOLERY JEST TA PIZDA ?!?! Stałam tak z boku jak jakaś kretynka, mając nadzieję że zaraz mnie jej przedstawi a ona sobie pójdzie. Ale nie!. Oni nadal się chichrali i obściskiwali. Nie wiem może to jego jakaś stara znajoma, no ale przecież ja go też dawno nie widziałam i jakoś mam na tyle oleju w głowie żeby nie odstawiać takiego cyrku w miejscu publicznym. Uśmiechałam się jeszcze przez  chwilę niepewnie. Ale ona... Nie, nie ona... oni to zrobili. Zaczęła go całować bardzo nachalnie. Po chwili objął ją w pasie a ona zawiesiła ręce na jego szyi. Zaczęli się bardzo namiętnie całować, jakby zapomnieli o całym świecie i o tym że ja tutaj stoję jak idiotka do jasnej cholery. Czułam się skrępowana tym. Czekałam cierpliwie i postanowiłam odchrząknąć.
- Ekchem! - Nawet to nie podziałało. Poczułam się jakby mi ktoś przyłożył w twarz, tak porządnie. Czułam się jak idiotka. Czułam jak powstają we mnie niezliczone nakłady złości. Histerycznej złości. Nie miałam zamiaru już tam tak stać, nie byłam im już do niczego potrzebna. Ani jemu ani jej. Obydwoje byli sobą zajęci. Ze zrezygnowaniem uśmiechnęłam się do siebie. Podskoczyłam do balustrady, zdjęłam jego kurtkę i powiesiłam ją tam. Podniosłam kule i zaczęłam iść do domu. Tyle uczuć miałam w sobie, same złe. I pomyśleć że to przez jednego człowieka, przez jednego głupiego chłopaka! Jak? Co? Przecież? Jak to się w ogóle stało? Przecież było nam tak dobrze, a tu nagle ona się pojawiła nie wiadomo skąd. To jest kolejny dowód na to że pech mnie nie opuszcza mnie z całych sił. Nigdy mnie nie opuści. Było mi przykro ale i miałam do niego żal za to co się stało. Tak bardzo bym chciała bym tam dalej z nim i mu o wszystkim opowiedzieć. No bo przecież dlaczego ja stamtąd poszłam?. Mogłam zostać, pewnie oni po chwili by skończyli i wszystko by się wyjaśniło. Może chcieli by mi coś powiedzieć, wytłumaczyć. Przecież to nie jego wina że ta laska się na nim uwiesiła i w ogóle. Nie! Do cholery nie! Co ja gadam, co ja sobie próbuję wmówić? Że co, to nie jego wina tak? Dlaczego ja go bronię? Nie broni się winowajcy. Gdyby chciał to by się po prostu od niej odczepił i tyle. Ale najwidoczniej podobało mu się to. Chciał mnie upokorzyć, pokazać że jestem nikim dla niego i dla innych. Zmienił się nie tylko z wyglądu ale i z charakteru. Coś mi się wydaje że każdą laskę w swojej szkole już to przerabiał. To jest istny przykład babiarza. Żadnej dziewczyny nie traktuje poważnie, a jak jakaś się do niego klei zaspokaja jej i swoje potrzeby, po czym szuka następnej „ofiary”. Ja nie szukam takiego czegoś, dość już się nacierpiałam w swoim życiu, z powodu najbliższych mi osób. Nie chcę, aby osoba, którą pokocham później i mnie zraniła z powodu że już mu się znudziłam albo już mnie nie kocha. Kocha się tylko raz i na zawsze. Szłam sobie spokojnie przez ulice naszego miasteczka. Pięknie wyglądało nocą, w świetle lamp i księżyca. Nie chciałam iść do domu, choć chciałam się w nim już znaleźć. Miałam jeszcze jakieś 10 minut drogi. Dużo myślałam, szczególnie o tym wyjeździe do Japonii. Skąd w ogóle pomysł żeby do Japonii? Przecież to strasznie daleko no i jak my tam, w ogóle, gdzie, jak po co, na co? Chyba że już wszystko jest zaplanowane? To raczej wyboru nie będę mieć. Szkoda tylko że nie dali mi wyrazić się na ten pomysł, chyba że oni sami nie mieli wyboru? Nie wiem czy powinnam tak wyjeżdżać i to jeszcze na stałe. Już bym tutaj nigdy nie wróciła. Nie chodzi mi o to co tutaj zostawię, meble czy tam jakieś inne drobiazgi. Chodzi mi o wspomnienia i zdarzenia, które tutaj się wydarzyły. Nie mam pojęcia czy potrafiłabym od tak wyjechać i tym wszystkim zapomnieć. Wiem że nie powinno się żyć przeszłością, ale ja nie potrafię tak po prostu o wszystkim zapomnieć. Każdy drobiazg kojarzy mi się z tym co było. Ale z drugiej strony, po co mam ciągle tym żyć? Dlaczego mam ciągle sobie o tym przypominać, ciągle chcieć nad czymś zapłakać i się pożalić. Chcę żyć normalnie jak każda normalna nastolatka i choć wiem że to nie będzie nigdy w 100% spełnione, to czuję że ten wyjazd może dużo zmienić na lepsze. Tam nikt nie będzie wiedział kim jestem, co zrobiłam i co mnie spotkało. Nie będę o tym rozmawiać i stanę się nową osobą. Bez czarnej przeszłości. Bez problemów i złych wspomnień. Dziewczyną z kochającą rodziną i choć pewnie przyjdzie czas na zadawanie pytań, będę już mocna i twarda i będę wiedzieć co mam powiedzieć. Nie mogę ciągle się nad sobą użalać. Nie mogę być ofiarą losu i ciągle na kimś polegać. Koniec z tym. Nie będę już płakać jak jakaś mała dziewczynka, o nie! Zrywam z tym życiem. Teraz wiem to na pewno, chcę wyjechać i to jak najprędzej. Nie wiem co mnie tam czeka, ale na pewno nie będzie źle. Przecież zawsze chciałam jechać do Japonii, teraz mam okazję tam zamieszkać i nie mam zamiaru tego zaprzepaścić. Mam okazję odmienić swoje życie. Już byłam na wprost swoich frontowych drzwi u domu. Nie wiedzieć dlaczego ręce zaczęły mi się pocić, jak i reszta ciała. Musiałam im powiedzieć że się zgadzam, no ale jak wychodziłam to byłam na nich zła i po nich krzyczałam. Czy teraz zmiana zdania, będzie normalna? Miejmy nadzieję że tak i że oni nie zmienili nagle zdania. Otworzyłam drzwi i po cichu weszłam do domu. Lecz to nic nie dało. Dobrze nie zdążyłam zdjąć buta, jak usłyszałam głos Shihaku  wypowiadającego moje imię. Głośno westchnęłam.
- Tak, to ja. - Odpowiedziałam mu ze zrezygnowaniem i mimo wszystko podeszłam do niego i siadłam na swoim ulubionym fotelu, w którym się momentalnie zapadłam. Głośno nabrałam powietrza w usta lecz cicho je wypuściłam. Oparłam głowę o oparcie. Miałam dość.

***

Siadła niedaleko mnie i wyglądała fatalnie. Coś mi się zdaje że spotkanie nie za bardzo się udało,a może jeszcze trzyma ją nasza popołudniowa nowina? Nie wiem do końca. Nie umiem jej rozgryźć, jest jakaś dziwna, inna. Co tam się stało? Jeżeli on coś jej zrobił! Nie daruję gówniarzowi! Siedzieliśmy w ciszy. Ja patrzyłem na telewizor a ona w sufit. Postanowiłem przerwać.
- Jak tam po spotkaniu? Zapytałem niepewnie. Nie miałem do końca pewności że mi odpowie. Jednak ona usiadła i ze zrezygnowaniem odpowiedziała:
- Totalna klapa. Pomyliłam się w stosunku do niego. - Mówiła to jakby nigdy nic. Ale widać było że nie specjalnie chce o tym rozmawiać. Nie nalegałem więc. - Idę zrobić sobie coś do jedzenia, chcesz też?
- Pod warunkiem że nie przyniesiesz pierników bądź innych słodyczy. - Powiedziałem lekko się śmiejąc.
- Bez obaw. - Po czym wstała i dosłownie powlokła się do kuchni. Trochę się tam trzaskała ale i też coś podśpiewywała sobie. Z tym że to byłą chyba melodia z piosenki „Facet to świnia„, no ale cóż.  Chciałem jeszcze raz dzisiejszego wieczoru zagadać o tym wyjeździe, jakoś ją przekonać do tego, że to wcale nie jest taki zły i głupi pomysł. Nie mam pojęcie jak zareaguje, po niej się można wszystkiego spodziewać. Pomyślałem sobie, żeby jakoś umilić tą nadchodzącą rozmowę, dam jej coś co miał jej ktoś bardzo ważny przekazać, niestety już nie może. Poszedłem do swojego pokoju na górę i wyjąłem spod łóżka małą szkatułkę. W niej był malutki, czerwony woreczek a w nim piękna ozdoba kobiecej dłoni – bransoletka. Należała ona do naszej mamy. To bransoletka przyjaźni. Kształt ma bardzo masywny. Otóż składa się z 4 metalowych łańcuszków. Dwa z nich są grubsze a dwa cieńsze. Na każdym metalowym sznureczku są zawieszone różne wisiorki, takie jak na przykład perełki czy serduszka. Są też trzy klucze i tylko jedna kłódka. Kluczyk do niej pasuje tylko jeden, ten z napisem „FRIENDS”. Bardzo mi się ona podoba i stwierdziłem, że już czas żeby trafiła ona we właściwe ręce. Uśmiechnąłem się do siebie i zszedłem na dół. Sakura siedziała, czekała i zajadała wcześniej zrobione jedzenie. Usiadłem na poprzednim miejscu. Też zacząłem jeść. Już po pierwszej kanapce postanowiłem jej to dać.
- Sakura...  - Ta odwróciła niechętnie głowę w moją stronę. Kontynuowałem. -Wydaje mi się, że to dobry moment, więc chciałbym Ci to dać. - I podałem jej czerwony woreczek. Przez chwilę patrzała na niego to na mnie. Odłożyła jedzenie i nachyliła się aby uchwycić przedmiot.
- Co to?
- Otwórz. - Niepewnie zaczęła rozwiązywać woreczek. Już po chwili wyciągnęła bransoletkę. Patrzała na nią. Postanowiłem coś wyjaśnić.
- Należała mamy. Gdy zaszła z Tobą w ciążę, kupiła ją. Gdy się okazało, że umrze przekazała ją ojcu aby on Ci ją oddał kiedy będziesz na to gotowa. Ojciec zaś tego tragicznego dnia zostawił ją u mnie w pokoju z karteczką „Dla Sakury. Tak więc daję Ci ją.
- Dlaczego akurat teraz ?
- Bo zdaje mi się, że stoisz przed dużym wyborem w swoim życiu, może ona da Ci jakieś wskazówki. - Nie spodziewałem się takiego pytania z jej strony, więc w sumie to sam nie wiem czy moja odpowiedź nawiązywała do jej pytania.
- Tak to prawda. Podejmowałam w swoim życiu wiele decyzji, ale ta jest najgorsza, z tym że ja wiem co mam zrobić. Pierwszy raz w życiu wiem co mam zrobić i jestem tego pewna na 100 %. - Spojrzałem na nią pytająco. Myślałem, że coś jeszcze powie. Ona tylko oglądała ją w świetle lampy. Najwidoczniej jej się spodobała. Po chwili miała już ją zapiętą na nadgarstku.
- Jest piękna. - Wyszeptała, jakby do siebie. Nie chciałem psuć atmosfery, ale musiałem zacząć temat z popołudnia.
- Skura, ja Cię doskonale rozumiem...
- Tak, całkowicie się z Wami zgadzam. Wyjeżdżamy. Nie wiem jak Wy, ale ja chcę jak najprędzej. - Po czym pocałowała mnie w policzek. Po drodze wzięła prysznic i poszła spać. To mnie dopiero zbiła z nóg. Nic jej nie odpowiedziałem, siedziałem jak zamrożony. Odechciało mi się nawet jeść, a jedzenie wyglądało przepysznie. Sałata lodowa, bardzo cienko pokrojona szynka, ser, pomidor, ogórek i na wszystko szczypiorek z solą i pieprzem. Mimo że chleb był ciemny, ponieważ Sakura tylko taki je, jedzenie było bardzo dobre. Po jakiś 30 minutach siedzenia i patrzenia w migoczący telewizor, poszedłem pod prysznic. Tam też długo siedziałem i wciąż myślałem skąd u niej taka zmiana. Dlaczego tak nagle zmieniła zdanie, przecież mało co mnie nie zabiła rano wzrokiem jak jej o tym powiedzieliśmy. A teraz... Sam nie wiem. A jeżeli ona tylko ma taki jakiś napad, że chce wyjechać? A gdy tam będziemy albo będziemy w drodze do Japonii, jej się odmieni? Co wtedy, wtedy już nie będzie odwrotu. Mam nadzieję że zdaje sobie z tego sprawę tak jak każdy z nas. Ma świadomość że już tutaj nie wrócimy. Jeżeli tak, to nie ma za co czekać tylko zacząć się pakować i zamknąć interes.  

***

Dochodziła 6 rano. Nie spałam całą noc. Nawet na chwilę nie zmrużyłam oka, choć byłam zmęczona. Myślałam ciągle o tym wszystkim. O Naruto, o rodzeństwie i rodzicach. Myślę, że oni by tego chcieli. Byli by ze mnie dumni. Dumni z tego wyboru. Spojrzałam na swoją nową bransoletkę, była piękna. Widać mama miała gust i to jeszcze jaki, śmiem tak twierdzić pomimo iż jej w ogóle nie znam. Ja za to nie miałam go wcale. Nie wiedziałam jakie kolory do siebie pasują albo co się teraz nosi. Może to dlatego, że ciągle tylko bracia, dom, szkoła, garaż. Mnóstwo motorów, aut i zapachu benzyny. Nie odrzucały mnie te widoki i zapachy - przywykłam. Ale nie chciałam tylko tak żyć, w końcu jestem dziewczyną. Mam swoje atuty i walory, chcę je pokazać światu. Chcę być 100 procentową dziewczyną, która nie boi się ubrudzić i nakrzyczeć. Chce się nią stać, a to nie będzie trudne bo gdzieś w głębi duszy nią jestem. Muszę tylko ją wydobyć z siebie.
Dochodziła 6:30. Ku mojemu zdziwieniu budzić Tai'ego nie zadzwonił. Słonce już świeciło w okno. Nie było sensu tak leżeć. Wstałam z łóżka, po cichutku się ubrałam i poszłam na zakupy. Oczywiście zaszłam do mojego ulubionego sklepu. Była godzina 7:15 i on siedział za kasą. Lekko się uśmiechnęłam gdy nasze spojrzenia się spotkały. Jak zawsze wyglądał zjawiskowo. Musiałam się na niego napatrzeć, bo to pewnie ostatnie zakupy w tym sklepie. Poszłam na dział z warzywami i owocami. Musiałam coś kupić na drogę. W prawdzie nie wiedziałam kiedy wyjeżdżamy, ale było mi to obojętne. Trzymałam w dłoni mały koszyk. Miałam już w nim ciemny chleb, szynkę, ogórek i pomidor. Wzięłam też 4 bułki, kostkę masła i 2 drobiowe pasztety. Ja tego nie lubiłam ale chłopcy tak. Wolę się zdrowo odżywiać, choć moją zdrową dietę i tak po pewnym czasie szlak trafi. Wepchnęłam też dwie oranżady i małą butelkę wody mineralnej. Po drodze oczywiście musiałam zabrać kilka paczek cukierków, jak my to mówimy: mordo-klejów. Dlaczego tak? Ponieważ jak żadne inne, kleją się do zębów i nigdy nie chcą z nich odejść. Dochodziłam już powoli do kasy, za którą siedział chłopak. W sklepie prawie jeszcze nikogo nie było, co mnie dołowało bo było możliwe. że zacznie do mnie coś gadać!
- Taka drobna dziewczyna, a tyle zje? - Zapytał nagle z zalotnym uśmiechem.
- Mam liczne rodzeństwo. - Odpowiedziałam miło się uśmiechając. Zapłaciłam i miałam już wychodzić kiedy on nagle zapytał się znowu:
- Może Ci pomóc? Dziś nie ma ruchu, a jak szef zobaczy, że mnie nie ma to mnie zastąpi.
- I jednocześnie wyleje.  - Dopowiedziałam.
- Dla Ciebie wszystko.
- Coś nowego. – Pomyślałam. - Niestety to niemożliwe.
- Dlaczego? - Zapytał automatycznie.
- Ponieważ wyjeżdżam.  
- Na długo?
- Na zawsze. A teraz przepraszam, ale muszę już iść, Ty też. Klienci czekają na obsługę.  
- Mogę chociaż znać Twoje imię?
- Sakura.
- Kwiat wiśni... - Zamyślił się.
- Po prostu zapomnij. - Powiedziałam mu beż żądnych emocji i wyszłam ze sklepu. Przez duża szybę widziałam jak odprowadza mnie wzrokiem. Szłam powoli w stronę domu. Męczyło mnie takie chodzenie codziennie o tych kulach do sklepu i z powrotem. Ale musimy coś jeść. Kostka już tak nie boli jak wcześniej, myślę że gips mi ściągną prędzej, może jeszcze jakieś 2 tygodnie i będę śmigać o własnych nogach. Jeszcze tylko jeden zakręt i będę w domu. Zawsze jak chodziłam tymi ścieżkami, rozglądałam się czy nie ma gdzieś tego blond dupka. Na szczęśćcie nigdzie go nigdy nie było. Zresztą, nie było by o czym w ogóle mówić. Weszłam do domu i zastałam głuchą ciszę. Najwidoczniej wszyscy jeszcze sobie smacznie spali. Poszłam automatycznie do kuchni i zaczęłam robić śniadanie. Pięć kubków z kawą już czekało na swoich właścicieli, którzy polowi budzili się do życia. Śniadanie już było gotowe a zegar wybił godzinę 9:00. Usiadłam sobie i zaczęłam powoli jeść. Pierwszy wszedł Saori, naciągając się i głośno ziewając. Widać, że był niewyspany, tak jak ja. Doczołgał się do krzesła obok mnie i opadł na nie.
- Co tam siostra? - Zapytał spoglądając na mnie i wyginając usta w niewyraźny poranny uśmiech.
- Spoko, nie wiesz czy mamy może takie duże kartony?
- Po co Ci one? - Zapytał marszcząc czoło.
- No muszę w końcu się spakować jak mamy wyjechać, nie? Może nie mam wiele rzeczy do zabrania, ale ze dwa takie pudła by się przydały. - Jego twarz skamieniała. Zapewne nie takiej odpowiedzi się spodziewał. No ale cóż, kobieta zmienną jest.  
- Mym...  ten... Powinny być na strychu. - Wydusił z zakłopotaniem.
- Okej, to idę po nie.
- O, to weź mi też po drodze. - Powiedział już normalnie.  
- Chyba śnisz! - Krzyknęłam jeszcze przez ramię jak wychodziłam po schodach na górę. Usłyszałam jak reszta braci wchodzi do kuchni.
- Uff... - Byłam już na strychu i widziałam stos dużych i mniejszych kartonów. Uśmiechnęłam się do siebie i zaczęłam zrzucać je ze schodów. W końcu każdemu się przydają. Jestem ciekawa jaką minę będą mieć pozostali jak mnie zobaczą, bo zapewne już wiedzą o tym, że zmieniłam zdanie. Potwierdziły to słowa wypowiedziane przez Tai'ego jakieś 3 minuty temu, uwaga zacytuję:  
- Nie pierdo#!
- Uspokój się debilu!
Kochana rodzinka mimo, że nie w komplecie. Zostały już tylko dwa największe pudła. Skakałam na tym strychu na jednej nodze jak jakaś idiotka, no ale cóż. Życie wymaga poświęceń. Chciałam już zejść na dół, kiedy za ostatnim kartonem zauważyłam swoje stare pianino. I znowu wszystko wróciło. Nie, nie wszystko. Nie pojawiły się łzy,które byłby jeszcze dzień temu. Przypomniała mi się gra z moim tatą. To, jak świetnie się razem bawiliśmy kiedy graliśmy. Uśmiechnęłam się do siebie. Usiadłam na krzesełku. Niepewnymi i drżącymi dłońmi dotknęłam klawiszy. Momentalnie poczułam ciepło w dłoniach, które wypełniło całe ciało. Rozglądnęłam się dookoła i zobaczyłam stare zapiski. Przeglądałam je spokojnie i dokładnie. Postanowiłam, że zabiorę te notatki ze sobą. Pianina nie mogę zabrać ale to mogę. Pogładziłam je i powoli oddalałam się od niego w stronę drzwi. Gdy zeszłam na dół wszyscy byli już w garażu. To jest moja szansa, pomyślałam. Weszłam szybko z powrotem na strych i wyciągnęłam wcześniej złożone kartki papieru. Położyłam jedną na podpórce i delikatnie opadłam palcami na klawiszach. Jeszcze chwilę tak tkwiłam i upewniałam się, że nikogo nie ma w domu. Odpowiadała mi cisza. Z uśmiechem na twarzy zaczęłam niepewnie grać nuta po nucie. Tak dawno już tego nie robiłam, tak dawno tak pięknie się nie czułam. Już po chwili dłonie przestały mi drżeć i nie musiałam spoglądać na zapisaną melodię. Doskonale ją znałam, przecież umiem ją. Uczyłam się jej. Po chwili już nie kontaktowałam ze światem, całkowicie oddałam się grze. Było mi tak dobrze i pięknie. Powróciły dawne, dobre wspomnienia. Wszystko nagle stało się takie łatwe i proste. Moje problemy straciły jakąkolwiek wartość i sens. Grałam i nie chciałam już nigdy skończyć. Nagle usłyszałam jak ktoś woła mnie z dołu. Momentalnie przestałam grać. Poczułam strach i przerażenie w brzuchu. Czułam jak igiełki potu wbijają mi się do całego ciała. Ręce zaczęły mi się kleić. Szybko zeszłam na dół, myśląc nad jakąś sensowną wymówką. Gdy stanęliśmy twarzą w twarz, on po prostu zapytał się czy kupiłam może coś na drogę. Przez chwilę nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć i stałam jak słup soli. Po chwili, odpowiedziała mu, że kupiłam i dyskretnie spytałam kiedy wyjeżdżamy.  
- Bilety już mamy. Wystarczy się tylko spakować. - Odpowiedział wkładając dłonie do kieszeni.  - Bierzecie jakieś cięższe rzeczy?  
- To znaczy ?
- No nie wiem... -  Ludzie co on nie wie co znaczy cięższe rzeczy?!
- Chcesz zabrać pianino ze sobą? - Momentalnie na niego spojrzałam z przerażona miną. Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Zaskoczył mnie i to nie na żarty. Czy on wie o tym, że gram? Słyszał mnie jak na mnie czekał? A może stał tutaj i słuchał jak gram? O Boże i co teraz? Stałam przed nim, czerwona jak cegła i jak tylko otworzyłam usta, aby coś odpowiedzieć od razu je zamykałam.
- Jeżeli tak, to po prostu powiedz. Wiem że było ono ważne dla Ciebie i ojca. Z tego co pamiętam to lubiliście przy nim siadywać i grać.
- Tak, tak. Właśnie chciałabym je ze sobą zabrać. - Wyjąkałam przez zaciśnięte gardło. Uśmiechnęłam się do niego niewyraźnie i poszłam powoli do swojego pokoju, żeby się zacząć pakować. Nie było tego wiele, prawie 3 pudła. Spakowałam od razu Tai'ego. Nie wiedziałam do końca co się stanie, na prawdę. W gruncie rzeczy wiedziałam, że wyjeżdżam - Tylko tyle, nic więcej. Ale nie bałam się niczego, jechałam w nieznane z osobami, które kocham najbardziej na świecie i one nie pozwolą aby stało mi się coś złego. Tego się będę trzymać. Czas zacząć nowy rozdział w moim życiu. Nie mogę zmarnować drugiej szansy od losu. Byłam już umyta i ubrana. Włosy wysuszyłam tak żeby były całkiem proste, po czym je lekko roztrzęsłam dłonią. Założyłam na siebie czarne trampki, spodnie, białą koszulkę na ramiączkach i na to bluzę zakładaną przez głowę. Wszystkie nasze rzeczy pojechały już do Japonii – naszego nowego domu. Szczerze mówiąc byłam lekko zdenerwowana, ale ufałam im, bezgranicznie. Siedziałam w dużym pokoju po raz ostatni. Jutro miała tutaj się zacząć wprowadzać jakaś nowa rodzina, oby ten dom był dla nich dobrym schronieniem. Chciało mi się spać, tak bardzo byłam zmęczona. Była już późna godzina, bracia jeszcze coś tam załatwiali, mieliśmy wyjechać właśnie w nocy. Ja najchętniej teraz bym wskoczyła do łóżka, pod kołderkę i zasnęła. Ale nie mogłam, musiałam wytrzymać. To, że po przedniej nocy nie zasnęłam, dawało teraz swoje znaki. Oparłam głowę o oparcie i powolutku zasypiałam. Śnili mi się jacyś obcy ludzie, którzy bez ustanku na mnie patrzeli. Nie wiem dlaczego. Wszyscy mieli uśmiechnięte miny. Nie wiem do końca czy śmiali się ze mnie czy do mnie. W jednej chwili wszystko znikło i zostałam sama.
- Sakura? Sakura? - Ktoś do mnie szeptał i cucił. Nie miałam najmniejszej ochoty czegokolwiek robić ani niczego odpowiadać, tak przyjemnie mi się spało choć było bardzo niewygodnie z ta noga na stoliku. No ale ten ktoś się dalej do mnie dobijał. Postanowiłam więc się zbudzić. Był to Shikaku.  
- Co się stało? - Zapytałam śpiącym głosem z zaspanymi oczyma. Widziałam, że reszta braci wychodzi przez drzwi frontowe.
- Jedziemy. - Odpowiedział i pomógł mi się podnieść. Cały kark mnie bolał od tego oparcia. Nie miałam sił iść, byłam taka śpiąca, że zasypiałam na stojąco. W pewnej chwili poczułam jak biorą mnie na ręce i niosą do samochodu. Całą drogę na lotnisko przespałam. Musiałam się tylko zbudzić do wejścia na samolot, którym jechaliśmy. Nie wiem dlaczego nie mogłam po prostu też zostać przeniesiona. Siadłam w wyznaczonym miejscu i przeżegnałam się na drogę. Chciałam pogadać z braćmi, ale nie miałam sił. Chciało mi się okropnie spać i nic na to nie mogłam poradzić. Zamknęłam oczy i powoli odlatywałam, przelotnie myśląc o tym co się właśnie dzieje. Czekała nas wszystkich bardzo długa droga. Dokładnie to nie mam pojęcia jak długa, ale na pewno bardzo długa. Byłam zdenerwowana ale się skrycie cieszyłam. Jechałam w totalnie obce mi miejsce, gdzie miałam wszystko zacząć od początku. Miałam drugą tabul'ę rasę, co mnie bardzo cieszyło bo mogę się zaprezentować jako nowa osoba. Rodzeństwo coś tam do siebie mówiło, a przeważnie Shikaku coś opowiadał. Oni tylko z ciekawością słuchali i zadawali pytania. Chyba chodziło o to miejsce gdzie jedziemy, opisywał je. Mimo, że już byłam na pół zanurzona w śnie, chciałam się też czegoś dowiedzieć o naszym nowym domu.
- Na plaży?! - Krzyknął Tai, a Manami zaraz na niego nakrzyczał, że się ma uciszyć bo nie jest tutaj sam. Nasz dom jest obok plaży - OMG! Super, już to po prostu widzę swoimi oczami wyobraźni. Codziennie siedzenie do późna na piasku i kąpanie się w morzu. Coś mówili o samochodach i o pokojach. Coraz bardziej zdawałam sobie sprawę z tego jak szybko zaczynałam zapominać o tym co było, bo to co dopiero będzie jest o wiele lepsze. Nagle temat zszedł na mnie.
- A będzie mieć swój? Wiesz spoko, ja nie mam nic przeciwko żebyśmy mieszkali dalej razem no ale ona już nie ma 5 lat. - O Matko Jedyna! Jeżeli oni myślą, że ja nadal będę w pokoju z Tai'm to się grubo, ale to grubo mylą! Nie ma mowy, ja chce mieć swój pokój!
- Spokojnie, każdy ma swój kąt. - Odetchnęłam z ulgą i lekko się uśmiechnęłam do siebie. Po chwili zasnęłam. Obudziłam się, lecz nie otworzyłam oczu. Przyjemnie mi się leżało na czyimś ramieniu. Mylę że to jeden z moich braci ofiarował mi je, a nie jakiś obcy człowiek. Otworzyłam lekko oczy żeby obadać sytuację w jakieś się teraz znajduję. Przed sobą zauważyłam dwa fotele z kremowej skóry. Coś tak jakby w autobusie. Ja też na takim siedziałam. Było bardzo wygodnie i ciepło. Na szczęście okazało się ze obok mnie siedzi Shikaku. Odetchnęłam z ulgą. Nie czułam się już zmęczona. Najwyraźniej odespałam większą część. Za oknem zauważyłam jasne światło co oznaczało, że jest już dzień. Widziałam też chmury. Jednym słowem - Piękny widok. Postanowiłam się podnieść z niego ramienia. Cały kark miałam obolały, a zagipsowana noga cała zdrętwiała. Ze skrzywioną miną rozprostowałam ją.  
- Jak się spało? Wyspałaś się? - Zapytał Shikaku, spoglądając w moją stronę.
- Ech... Mogło być gorzej. - Powiedziałam naciągając się, z lekkim uśmiechem. Opadłam z powrotem na oparcie. Siedziałam od strony okna i ciągle nie mogłam się napatrzeć na to co za nim było.
- Jesteś głodna?
- Nie. Nie chce mi się jeść. Ale napiłabym się wody niegazowanej z cytryną. - Woda niegazowana z cytryną? Co mnie porąbało, skąd u mnie taka chęć na coś takiego. No ale nic. Po paru minutach miła Pani podała mi na tacy moje zamówienie. Duszkiem wypiłam do połowy, a resztę sobie zostawiłam na później. Już bardzo chciałam być na miejscu. Nie umiałam wysiedzieć z tą nogą. Minęły niecałe dwa tygodnie jak mam ją już w gipsie. Nie bolała mnie już wcale, nawet na nią stawałam. Chciałabym żeby już mi ściągnęli ten cholerny gips. Po chwili przemyśleń, nie umiałam już wytrzymać i musiałam zapytać kiedy będziemy lądować.
- Właśnie przymierzamy się do lądowania. - Powiedział z uśmiechem.
- Serio?! - Ten tylko skinął głową. Klasnęłam parę razy dłońmi z radości. Po jakiś 30 minutach trucia dupy kiedy wreszcie wylądujemy, znaleźliśmy się na ziemi. Odetchnęłam z ulgą gdy samolot się zatrzymał. Pomału wychodziliśmy z niego i udaliśmy się żeby odebrać bagaże. Shikaku i Manami załatwiali transport dla pianina i naszych pudeł. Po 15 minutach podjechał duży samochód i wszystko zabrał. Do naszego nowego domu było jeszcze ponad 100 kilometrów, co mnie bardzo dołowało. Chłopaki powiedzieli mi, że mają dla mnie jeszcze małą niespodziankę. Nie wiedziałam o co im chodzi ale posłusznie wsiadłam z nimi do taksówki i udałam się w nieznane mi miejsce. Po 45 minutach byliśmy na miejscu. To był szpital. Po prostu myślałam, że tam padnę, co to ma być za niespodzianka niby? Zawieźli mnie pod szpital, no spoko wiem już jak wygląda to możemy jechać do domu. Weszliśmy do środka i już po chwili przywitaliśmy się z niejakim Fukusaburu Chuichi. Był to starszy doktor o masywnym ciele. Miał na sobie duże okulary i biały fartuch. Błam się co się dalej będzie ze mną dziać. Shikaku dał mu jakąś kartkę i kazał mi wejść z nim do gabinetu. Lekarz się miło uśmiechnął gdy czytał jej treść. Podszedł do mnie i zaczął badać moją nogę.  
- No... Nie ma chyba sensu abyś nosiła dalej ten gips. Ze zdjęć rentgenowskich wynika, że to nawet nie było mocne złamanie, o ile w ogóle to było złamanie. - Zaczął zdejmować mi to świństwo z nogi. Czułam się bardzo szczęśliwa i co chwila spoglądałam na Shikaku. Jak on mnie dobrze zna! Wiedział, że nie będę w stanie wytrzymać z tym gipsem. Prędzej czy później sama bym go rozwaliła, więc aby temu zapowiedz postanowił mnie tutaj zabrać. Wspaniała niespodzianka! Po 10 minutach już nic nie miałam na nodze.
- Noga wygląda ładnie. - Powiedział lekarz. - Jest teraz tylko lekko opuchnięta, więc zapiszę Ci specjalne maści, którymi będziesz sobie ją wieczorami nacierać i przez dwa tygodnie jeszcze zawijać bandażem. Gdyby ból był mocny to przepisze Ci tabletki przeciw bólowe. Zalecam też noszenie specjalnego buta marszowego z komorą powietrzną, przez około tydzień.
- Czyli namaścić stopę, zabandażować i do buta? - Zapytałam.
- Dokładnie tak. Jak już nie będziesz nosić tego buta, to możesz jeszcze namaszczać stopę i uszkodzone miejsce. Nigdy nic nie wiadomo, a nic się z tego nie stanie.
- Okej. A co z kulami?
- Jeżeli czujesz się na siłach to możesz spokojnie już je odłożyć, albo tylko chodzić o jednej.
- Dobrze. - Byłam szczęśliwa, że już nie mam tego głupiego gipsu na nodze. Po drodze zeszliśmy do sklepu z sprzętem rehabilitacyjnym i do apteki. Bardzo miły Pan od razu mi założył tego buta. Przed nałożeniem oczywiście musiałam zajść do ubikacji i zlać nogę zimną wodą, bo już świrowałam. Później ją wytarłam ręczniczkami, nałożyłam maść i zawinęłam bandażem. Próbowałam wyjść ze szpitala o własnych siłach, ale jeszcze nie umiałam. Więc musiałam jeszcze podpierać się kulami. Mimo tego wyszłam stamtąd z uśmiechem na twarzy. Podeszliśmy do taksówki i na reszcie pojechaliśmy w stronę naszego domu. Dochodziła godzina 17:30 a do celu jeszcze 2 kilometry. Byłam bardzo podekscytowana ale i zdenerwowana, tak jak każdy z braci. Shikaku siedział z przodu i mówił kierowcy gdzie ma jechać, czyli pod adres: 3 Marunouchi, Chiyoda-ku. Tak. Właśnie pod taką nazwą znajdował się nasz nowy dom. Podobno jest to spokojna okolica, a sąsiedzi są mili i bogaci, przynajmniej z  tego co naopowiadał nam kierowca. Hmm... W sumie, wszystko mi jedno. Miasto w którym aktualnie się znajdujemy , to Tokio. Szczerze to wolałabym jakieś cichsze miejsce bo z tego co pamiętam, to mieszka tutaj niecałe 9 milionów ludzi, no ale nic. Jakoś się wczuję w ten tłok. Pociesza mnie to, że nasz domek znajduje się w zaciszu.
Jeszcze 200 metrów. O Boziu, jak się cieszę, już mi nawet zwisa ten cały but ortopedyczny, chce już widzieć mój nowy dom. Mój kochany nowy domek! Zanim jeszcze wjechaliśmy na naszą ulicę, po drodze widziałam mnóstwo tutejszych ludzi. Byli piękni, i tutaj nie chodzi mi o  wygląd twarzy, tylko o swoje stroje. Wyglądali niczym wyciągnięci z bajek lub komiksów czy kreskówek! Zanim się tutaj znalazłam, mogłam ich podziwiać tylko na zdjęciach czy filmach w internecie, a teraz mam okazję aby codziennie na nich patrzeć. Cudowne uczucie! Już się nie potrafię doczekać, aż poznam chociaż jedną taką osobę. Przez moje zamyślenie, nawet nie spostrzegłam, że wjechaliśmy na naszą ulicę. Chcecie wiedzieć jaka była moje reakcja? Po prostu mnie zatkało. Patrzyłam przez szybę i nie umiałam przestać. To co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Wjeżdżało się na nią z dość ruchliwej drogi, ale ona sama była bardzo spokojna. Po bokach ulicy były dwa, jasne chodniki. Droga nie była prosto wylana asfaltem, tylko wybrukowana ciemnymi, okrągłymi kamieniami. Przed każdym domem była jedna, piękna drewniana, ławka z kutymi ramami. Obok każdej, na odległości może metra były eleganckie kosze na śmieci. Tak jak wszystko na tej ulicy. Przejechaliśmy już ok 50m, a ja jeszcze nigdzie nie spostrzegłam jakiegoś brudu, czy nawet niezagrabionych, zapomnianych liści. Każdy dom wyglądał inaczej. Ale jedno ich łączyło – były tak ogromne i piękne. Wiecie, kute bramy, marmurowa posadzka, długi wjazd do domu, beztrosko biegający sobie pies najlepszej rasy. Zastanawia mnie, czy nasz choć troszkę przypomina te tutaj. Samochód się zatrzymał. Zaczęłam się bać tego co zobaczę. Jako ostatnia wygramoliłam się z taksówki. Wysiadając słyszałam ekscytujące odgłosy braci. Wołali mnie abym szybko stanęła obok nich. No ciekawe jak, jak mi nawet nie pomogą. Jeszcze się nie przyzwyczaiłam do tego buta. No ale kiedy wyszłam, zamknęłam za sobą drzwi samochodu i pomachałam kierowcy na pożegnanie.
- No to teraz muszę się odwrócić i spojrzeć na mój nowy dom. - Pomyślałam. - Raz się żyje. - Nie musiała minąć nawet sekunda, żebym zamarła.


2 komentarze:

  1. Anonimowy05:05

    Ciekawa tematyka opowiadania, stylistka też wydaje się być w miarę w porządku, a więc nie mam żadnych zastrzeżeń. Podoba mi się to co tutaj tworzysz i z niecierpliwością czekam na kolejny rodział. Życzę weny i pozdrawiam! :) Norikooo

    OdpowiedzUsuń
  2. A dziękuję za tak miłe słowa ;) Za chwilę pojawi się kolejny rozdział, więc zapraszam do czytania ;))

    OdpowiedzUsuń