Miałam wtedy 17 lat. Byłam młoda, piękna i atrakcyjna. Cieszyłam się życiem i brałam z niego to co najlepsze. Wtedy, na tej imprezie zmienił się mój świat. Poznałam go. Poznałam najprzystojniejszego chłopaka pod słońcem. Był męski pod każdym względem, a jego głos jak i dotyk przyprawiał mnie o miłe, cieplutkie dreszcze. Gdy go widziałam zawsze się rumieniłam, on znowu uśmiechał się i speszony spuszczał głowę w dół. Tamtego ranka zapytał się o to. Zgodziłam się bez wahania. Nie wiem czy dobrze zrobiłam. Może powinnam z tym poczekać, aż dojrzeję do tego. Aż będę na to gotowa psychicznie jak i fizycznie. Ale wtedy mi na tym nie zależało, liczył się tylko on i nasze wspólne uczucie. Nie minął rok i data ślubu była ustalona. Musiała być ponieważ nosiłam w sobie nowe życie. Radości nie było końca. Pamiętam ten dzień jak dzisiejszy poranek. Mimo wszystko postanowiliśmy powiedzieć o tym rodzicom, dopiero po ślubie. Nie wiadomo jak by na to zareagowali. Oboje kochaliśmy dzieci, i chcieliśmy ich mieć jak najwięcej. On pragnął synów, ja zaś oczekiwałam na córeczkę. Byliśmy tacy szczęśliwi, uradowani a jednocześnie baliśmy się jak to wszystko będzie wyglądać. Lecz on zawsze mnie uspokajał. Już jako młody mężczyzna miał bardzo dobrą posadę, w firmie swojego ojca, którą po jego śmierci miał przejąć. I w końcu nadszedł ten dzień. Najpiękniejszy dzień w moim życiu. Byliśmy pięknie ubrani i cali zarumienieni. Wszystko spokojnie przebiegło. Dostaliśmy liczne prezenty i pieniądze. Pamiętam jednak, że podczas pobytu w kuchni brzuch zaczął mocno kuć. Zrobiło mi się strasznie słabo, duszno i zemdlałam. Nie mam pojęcia co się ze mną działo, kiedy mnie znaleźli omdlałą, co ze mną zrobili. Nic nie pamiętam. Obudziłam się następnego dnia w szpitalu. Otwierałam powoli oczy. To co zobaczyłam przyprawiło mnie o łzy. Mój (świeżo upieczony) mąż siedział na jakimś starym krześle opierając się o moje uda trzymał mocno moją dłoń. Był taki idealni. Kochałam go ponad życie. Nie wiedziałam czy zasnął, czy ciągle czuwa. Wyjęłam druga dłoń i położyłam mu na głowie, powolutku głaszcząc. Po chwili się zbudził. Popatrzał zdziwiony dookoła i utkwił swój nadal zdziwiony wzrok w moich oczach. Widziałam jak z każdą sekundą jego oczy wypełnia słona ciecz. Wypowiedział moje imię i na dobre zaczął płakać. Wstał i usiadł na łóżku obok mnie. Przytulił mnie do siebie i mówił czułe słowa. Po chwili i ja płakałam. Gdy tak tkwiliśmy, pytał co mi się wtedy stało. Opowiedziałam mu tylko tyle ile pamiętałam, a on więcej nie żądał. Powiedział mi, że zrobiono mi badania i płód jest w jak najlepszym stanie. Musze tylko na siebie uważać, ponieważ mały jest dość ruchliwy. Tak mały - on. Będziemy mieli synka. Gdy jego serce się uspokoiło a oczy już nie łzawiły, jak zaczęłam histerycznie płakać. Gdy to zauważył od razu pytał. Z początku nie chciałam mu mówić, lecz potem uległam, ponieważ bardzo się tym przejął. Zaczęłam mówić, że gdybym straciła to dziecko... Ale on mi nie dał dokończyć. Nie dawał mi o tym myśleć. Wszystko było dobrze i to się liczyło. Zaczął mną lekko kołysać. Po chwili i ja się uspokoiłam, zasnęłam.
Nadszedł ten dzień. Ten, którego tak panicznie się bałam. Wyobrażałam sobie co będę musiała przejść i to nie będzie przyjemne. Ale miało się urodzić moje pierwsze, upragnione dziecko i tylko to się liczyło. W bólach zawieźli mnie na salę porodową, a tam w męczarniach dział się cud. Po 2 godzinach, dane mi było wziąć na ręce swoje dziecko. Daliśmy mu na imię Shikaku. Po dwóch latach urodził nam się kolejny syn – Manami. Mój mąż był wniebowzięty. Miał dwoje synów. Ja natomiast czekałam na swoją córeczkę i tak jak postanowiliśmy z mężem, nie przestaniemy aż nie urodzi nam się dziewczynka. Chłopcy świetnie się rozwijali. Choć mieli odmienne charaktery, byli nie tylko braćmi ale też prawdziwymi przyjaciółmi. Po roku zaszłam w ciążę. Na zdjęciu USG wyszło, że będą to bliźniaki. Tak więc modliłam się o to, aby to były dwie córeczki, albo chociaż jedna. Lecz los widocznie chciał inaczej, ponieważ urodziłam dwóch, pięknych i zdrowych synów. Tsukiko i Saori. Teraz Shikaku miał swoją pokrewną duszę – Saori. Razem tworzyli zgraną parę urwisów. Tym czasem Manami i Tsukiko, byli bardzo spokojni. A ja nadal pragnęłam córki. Dwa lata później urodziłam kolejnego (piątego już) synka. Tai'ego. Był on mieszany. Potrafił się dogadać i z łobuzami i tymi spokojniejszymi łobuzami. Urodzić pięcioro dzieci, jak się przekonałam, to nie jest wcale takie łatwe i proste. Mój organizm był wyczerpany. Na każdej wizycie u ginekologa, dostawałam informacje, że mam rodzić w większych odstępach czasowych. Nie wzięłam sobie tej przestrogi/rady za bardzo do serca. Po roku byłam w ciąży z 6 dzieckiem. Niestety poprzez moją zachłanność i głupotę, poroniłam. Nie umiałam tego przeboleć. To uczucie, że miałam w sobie nowe życie znikło tak szybko jak się pojawiło. Mimo tego mąż mnie wspierał. Długo nie umiałam się z tego pozbierać i nie chciałam mieć już dzieci. Lecz cząstka mnie pragnęła córki, córeczki. Tej, do której będę mówiła „ Moja mała laleczka”, której będę kupować spódniczki i pleść warkoczyki. Po raz ostatni zaryzykowaliśmy. Minęły 4 lata jak urodziłam Tai'ego, byłam przekonana, że wszystko będzie dobrze. W dzień porodu, czułam się fatalnie. Gdy wylądowałam na sali, lekarze powiedzieli, że jeżeli urodzę w sposób naturalny umrę wraz z dzieckiem. Jeżeli jednak poddam się cesarskiemu cięciu, to przeżyje tylko dziecko. Nie miałam zbyt wiele czasu, mimo krzyków męża postanowiłam aby dziecko żyło. Wyjęli go ze mnie. Usłyszałam krzyk i płacz niemowlęcia. Spostrzegłam cieniutki meszek, różowych włosków. Po chwili dowiedziałam się, że to dziewczynka. Byłam taka szczęśliwa chociaż wiedziałam, że nigdy już jej nie zobaczę. Nagle przed oczami zauważyłam męża. Uśmiechnęłam się miło, a on odwzajemnił uśmiech przez zalane oczy łzami. Oboje wiedzieliśmy co za chwilę się ze mną stanie. Podał mi ją na ręce. Po raz pierwszy i ostatni trzymałam małego aniołka w swoich objęciach. Otworzyła oczka. Tak. Miała piękne, soczyste, zielone oczy. Powiedziałam jej aby opiekował się chłopakami. Widziałam już coraz gorzej. Męża jak przez mgłę. Zaczęło brakować mi powietrza, krzyczał aby coś z tym zrobili. Lecz oni nie mogli nic pomóc. Nachylił się nade mną i czule pocałował mnie w usta. Powiedział, że mnie kocha i dołączy do mnie. Uśmiechnęłam się. Jedyne co zdołałam powiedzieć, było słowo – Sakura. To był nasz ostatni pocałunek.
***
Zacząłem się trząść i płakać jak dziecko. Mała też płakała. Czyżby to poczuła? Poczuła, że jej mama już nie żyje? Że będzie mieszkać w domu, w którym mieszka 6 mężczyzn. Nie wiem.
Zabrali ją, a mnie wyprowadzili na korytarz i podali środki uspokajające. Po 5 dniach w szpitalu, zdążyłem powiedzieć dzieciom co się stało. Płakali, bo co mieli robić? Ich matka nie żyła. Przyniosłem małą do domu. Najmłodsze dzieci patrzyły na nią z obrzydzeniem. Wiele razy im tłumaczyłem, że to nie przez nią mama umarła. Jej organizm po prostu już nie wytrzymał i to mogło się przytrafić każdemu z nich. Ale oni nie chcieli tego słuchać, postanowiłem że nie będę im tego już mówił. Kiedy będą starsi sami zrozumieją. Nadszedł dzień pogrzebu. Dzieci nie powstrzymywały łez. Sakurę postanowiłem zostawić w domu z opiekunką. Gdy spuszczali ją w dół nie docierało do mnie, że tam jest moja żona. Kobieta, która dała mi tyle powodów do radości. Dzięki niej każda łza zamieniała się w uśmiech. Dzięki niej w domu panowała rodzinna i miła atmosfera. Teraz się to zmieni, ja nie byłem taki jak ona. Owszem, kochałem każde swoje dziecko, lecz nie umiałem stać się nią. Długo tak tkwiliśmy przed jej pomnikiem. Nie chciałem od niego odchodzić, od niej. Lecz dzieci już nie chciały tam przebywać, chciały być w domu.
Każdej nocy patrzyłem na nią. Była tak bardzo do niej podobna. Takie same różowe włosy, zielone oczka. Gdy spała była taka spokojna, a wdzięk wręcz ją rozpierał. Gdy się na nią patrzało znikały wszystkie troski a wracały same dobre wspomnienia. Nie raz płakałem.
Minęło już 10 lat, jak nie żyła. Wszyscy chłopcy wrośli na porządnych mężczyzn, a z Sakury wyrastała piękna dziewczyna. Co roku bardziej przypominała mi Harumi. Z wyglądu i charakteru – były takie same. Najstarszy syn miał 21 lat. Postanowiłem, że już czas. Poszedłem do banku. Kupiłem nieruchomość w Japonii. Tysiące kilometrów od Paryża, w którym mieszkaliśmy. Piękny dom z widokiem na ciepłe morze. Czysta, piaszczysta plaża. Z prawej strony domu wykupiłem część lasu. Wiedziałem jak Manami lubi przyrodę. Z lewej, tylnej części tego pięknego domu, znajdowały się trzy garaże. Chłopcy wręcz ślinili się na widok samochodów, motorów. Prawie każdy z nich poszedł do technikum mechanicznego. Rożowo-włosa też mówiła, że pójdzie w ślady najstarszego brata i wybierze kierunek: Lakiernictwo. Wszyscy zawsze się śmialiśmy, a ona obrażona szła do swojego pokoju. Tak więc, jeden duży garaż. Obok niego stał mniejszy z kanałem. Od strony plaży był najmniejszy. Miał może 6 m szerokości x 12 m długości. Był niski i przytulny. Był specjalnie przystosowany dla dziewczyny. Dla mojej jedyne córeczki, która miała wielkie ambicje i marzenia. Zrobiłbym dla niej wszystko, ale nie mogłem już dla niej żyć. Wszystkie trzy pomieszczenia były w surowym stanie. Z tego co się dowiedziałem, to zostały pomalowane na biało, są w nich lampy i okna. W największym garażu, znajdowały się dziesiątki rzeczy i materiałów do pracy. Od półek na przybory do setek farb, które były przeznaczone na malowanie samochodów i innych pojazdów. Zaopatrzyłem ich w wszystko, żeby niczego im nie brakło. Dom był w pełni wyposażony. Miał 10 sypialni, 4 łazienki i 4 ubikacje. Jedną dużą kuchnię na parterze, obok niej jadalnię na 15 osób i zaraz z boku wielki salon. Prócz tego zawierał pokój gier, średniej wielkości księgarnię, spichlerz, schowek i garderobę. Prawie cały prawy bok domu, był przeznaczony dla niej. Dom był piękny, bogaty i komfortowy. W ogrodzie były liczne drzewa jabłoni, orzechów, śliwek i wiśni. Znajdował się tam też duży basen a wokoło niego piasek. Było idealnie. Nie oszczędzałem dla nich pieniędzy. Kupiłem. Bardzo uprzejma Pani, podała mi adres, pod którym znajdował się owy dom. Przyszedłem do domu. Ta wizyta była moim pożegnaniem, o którym nikt nic nie wiedział. Najwięcej tamtego dnia rozmawiałem z najstarszym synem. Nie wiem dlaczego, ale zdawało mi się że mnie rozumie i wie o co chodzi, no bynajmniej domyślałem się. Ucałowałem Sakurę w czoło mocno przytuliłem i wyszedłem z domu. Wiedziałem, że już do niego nie wrócę. Nie chciałem, zbyt ciężkie uczucia w nim są, które mnie przytłaczają. Szedłem w stronę ulicy. Niespodziewanie córka wybiegła w domu, cała zapłakana. Nadal idąc przed siebie, odwróciłem się. Nie spostrzegłem że wszedłem na ruchliwą ulicę. Zmieniłem kierunek i szybkim krokiem szedłem do zapłakanej córki. Usłyszałem dźwięk klaksonu tira. Nie wiedziałem dlaczego słona ciecz spływała jej po policzkach, dlaczego za mną wybiegła. Już się tego nigdy nie dowiedziałem. Nie tak wyobrażałem sobie swoją śmierć, nie na oczach jednej z najbliższych mi osób. Mimo to wszystko jest zapisane. Wszystko co miałem przeznaczyłem moim dzieciom. Po raz ostatni widziałem jak płacze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz